3/1003 – 12 stycznia 2025 r. C.
INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA
Bóg upodobał sobie Ciebie
Głos Boga Ojca, który odezwał się z nieba: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” nie zabrzmiał ze względu na Jezusa, który doskonale o tym wiedział, ale ze względu na nas. To my potrzebujemy przypomnienia, kim jesteśmy. Kiedy zstępuje na nas Duch Święty także do nas Bóg Ojciec wypowiada te same słowa.
Mówi, że jesteśmy Jego dziećmi (Jego potomstwem), w którym On sobie upodobał. Dlaczego upodobał? Czy z powodu naszych zasług? Na to pytanie można odpowiedzieć tylko pytaniem: „A dlaczego rodzice mają upodobanie w swoich dzieciach?”
o. Mieczysław Łusiak SJ – „Mateusz.pl”
Izba przyjęć
Pralka za mnie pierze, zmywarka zmywa, komputer – pamięta. Wielu rzeczy nie muszę robić sam. Również ten tekst ktoś mógłby napisać za mnie. Ktoś albo coś: sztuczna inteligencja, która mogłaby za mnie pisać – i myśleć (niniejszym zapewniam P.T. Redakcję i Czytelników, że ani myślenia, ani pisania nie porzuciłem).
Bywa jednak odwrotnie – pewne rzeczy można zrobić tylko samemu. Nikt nie może się za mnie wyspać. Ani napić dobrej herbaty. Podobnie jest z chrztem: Chrzest mogę przyjąć tylko ja sam. I czas najwyższy wreszcie to zrobić! Wedle statystyk przytłaczająca większość naszego społeczeństwa jest ochrzczona. Czy jednak, wysypiając się lepiej lub gorzej, sącząc słabszą bądź mocniejszą herbatę gdzieś między Odrą a Bugiem, mam poczucie, że otaczają mnie ludzie, którzy przyjęli chrzest? Czy ja sam go przyjąłem, czy tylko zostałem ochrzczony? Czasy mesjanizmu, gdy cały lud snuł domysły co do siebie, czy jest Mesjaszem Europy, zdają się mijać. Nie mija, a nawet nasila się za to zbiorowy (lecz nie wspólnotowy!) domysł, czy ja sam nim nie jestem.
Nie jesteś Mesjaszem, ja też nie. Zważ, że jedyny prawdziwy Mesjasz również nie ochrzcił się sam, a chrzest przyjął – przyjmij go i ty! Przyjmij wreszcie Bożego Ducha, który czyni cię umiłowanym dzieckiem, w którym Ojciec ma upodobanie. Wzniosłe to i niekonkretne? Prorok Izajasz podpowiada: Przemawiaj i wołaj do swego serca, że czas służby się skończył. Służby samemu sobie. Podnieś głos, nie bój się i powiedz miastom, wioskom i osadom Twojego serca: Oto Pan Bóg przychodzi z mocą. Przyjmij Go, niech się rozgości i zapanuje: w Twoim centrum handlowym, w smartfonie, na basenie, tam, gdzie się wysypiasz (albo i nie) i gdzie pijesz herbatę. Jako najwyższa instancja. Jako Miłość, która jest Osobą.
Papież Franciszek rozpropagował wizję Kościoła jako szpitala polowego. Uzupełniam ją o obraz izby przyjęć. Bo choć pewne rzeczy można zrobić tylko samemu, nie jesteśmy w nich osamotnieni. Obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym przyjmujemy we wspólnocie Kościoła. Niech coraz bardziej staje się izbą przyjęć chrztu.
Szymon Bialik OP – „wdrodze.pl”
Niedziela Chrztu Pańskiego
Chrzest – brama otwierająca nam drogę do wszystkich sakramentów. Jest dla nas początkiem, obmyciem z grzechu i nowym życiem. Wszystkie te prawdy znamy i mniej więcej sobie z nich zdajemy sprawę. Problem polega jednak na tym, że czym innym jest wiedzieć, a czym innym – wierzyć. Mówi się, że jedna z najdalszych i najdłuższych dróg, jakie człowiek ma do pokonania w życiu, to ta droga z rozumu do serca. My wiele wiemy, ale w niewiele wierzymy. To znaczy, niewiele z tych prawd, które intelektualnie są w naszej świadomości, wpływa realnie na nasze życie, postępowanie czy podejmowane wybory. Jak na przykład sprawa wczesnego chrztu dzieci, ich wychowania w wierze, potrzeba przekazywania im wiary i stwarzania „klimatu wiary” w naszych domach.
Gdybyśmy przyjęli całym sercem prawdę o tym, czym jest chrzest dla nas jako wierzących, ale i dla świata w ogóle, nikomu w głowie nigdy nie zrodziłaby się myśl, aby czekać z chrztem do bliżej nieokreślonego czasu czy twierdzić jako osoba wierząca, że „samo zdecyduje”. Jako rodzic chcę swojemu dziecku przekazać to, co jest moim zdaniem najcenniejsze – to, co sprawi, że będzie mogło funkcjonować w życiu nie tylko dla samego siebie, ale dla Boga, siebie i innych. Dlatego właśnie potrzebujemy chrztu świętego. Ale czym on jest?
Żeby przybliżyć się choć trochę do tego zagadnienia, sięgnijmy do ikonografii wschodniej. Teologia Wschodu łączy ze sobą w bardzo subtelny sposób cztery wydarzenia z życia Jezusa: Jego narodziny, chrzest, złożenie do grobu i zmartwychwstanie. Jak wygląda to połączenie? Ikonografia, przedstawiając te cztery wydarzenia, jak nicią łączy je elementem grobu. W scenie narodzenia ikonopisarze przedstawiają Małego Jezusa spoczywającego w żłobie, który jest identyczny jak grób, w którym Jezus zostaje złożony po swojej męce w Wielki Piątek. Natomiast podczas swojego chrztu w rzece Jordan Jezus stoi na zanurzonej w wodach płycie nagrobnej, którą pod swoimi stopami tryumfalnie będzie miał również w scenie zmartwychwstania.
W wyraźny sposób wschodnia teologia chce nam powiedzieć, że każde z tych wydarzeń jest bezsprzecznie znakiem, że Jezus pokonuje śmierć. Przez swoje wcielenie, śmierć i zmartwychwstanie Chrystus daje nam możliwość życia w wieczności i w szczęśliwości. Chrzest Jezusa jest oczywiście innym chrztem niż ten nasz. Jezusowy miał być znakiem zjednoczenia z grzeszną ludzkością, która pragnie nawrócenia i pojednania z Bogiem. Nasz chrzest nie jest jedynie symbolem, ale prawdziwym wydarzeniem zmazania grzechu i wejścia w synowską relację z Bogiem Ojcem.
Ikona Chrztu Jezusa w Jordanie bardzo wyraźnie pokazuje nam konieczność tego obrzędu – zanurzyć się w wodzie, aby móc zanurzyć się wraz z Jezusem w śmierci. Po to, aby móc wraz z Nim zanurzyć się również w życiu wiecznym. Bezsprzecznie chrzest jest dla nas równoznaczny ze śmiercią. I choć są to trudne fakty do połączenia, szczególnie kiedy uczestniczymy we chrzcie małego dziecka, to chrzest jest istotowo połączony z momentem śmierci. Tyle tylko, że śmierć poprzedzona chrztem, dla wierzącego chrześcijanina jest zawsze źródłem nadziei, że życie zmienia się, ale się nie kończy.
Dlatego właśnie święto Chrztu Pańskiego jest momentem, kiedy sami sobie przypominamy nasz chrzest. Przy tej okazji należy zapytać siebie: czy czerpiemy z owoców chrztu na co dzień? Jan Chrzciciel w dzisiejszej Ewangelii mówi, że „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem” (Łk 3, 16). Bo to nie woda jako taka oczyszcza nas z grzechów – to moc Ducha Świętego. Podobnie jak sama woda, choć ma właściwości oczyszczające, to nie jest w stanie oczyścić np. rudy żelaza, złota czy srebra. Tak samo chrzest dokonywany przez Jana nie był w stanie obmyć z grzechów – jedynie był znakiem pewnej deklaracji nawrócenia.
Dla nas sakrament chrztu jest wstępem do otwarcia się na moc Ducha Świętego i na Jego oczyszczający ogień. Stąd też nie jeden chrzest, ale i spowiedź święta daje nam możliwość oczyszczenia się z grzechów i zaniedbań. Zanurzenie w otchłań Bożego Miłosierdzia jest podobne jak zanurzenie w wodach oczyszczenia. Duch Święty w sakramencie pokuty i pojednania wypala w nas brudy i śniedzie, które powstały na szlachetnych naszych sercach oczyszczonych we chrzcie.
Tutaj znów wracamy do wschodniej ikonografii. Jezus, przedstawiany z płytą nagrobną pod stopami, tryumfuje nad grzechem i śmiercią. Jego moc pokonuje zło. Duch Święty umacnia nas, abyśmy, zanurzeni w Jezusie i z Jego mocą, nieustannie się nawracali. Jezus zanurzony na ikonie w wodzie to obraz słabego człowieczeństwa, które przez chrzest jest w stanie podnieść się i pokonać grzech – tylko z Jezusem.
Bo nawrócenie to proces nieustanny, nie jednorazowy. Pan Bóg wie, że jesteśmy jak małe dzieci, które uczą się chodzić. Zrobią kilka kroków, ale po chwili tracą równowagę, czegoś się przestraszą i siadają. Ale mądry rodzic bierze je za ręce, stawia na nogi i pozwala zrobić znów kilka kroków. Co z tego, że wie, iż dziecko za chwilę znów się przewróci – on będzie je nieustannie podnosić, ale mogło wykonać te kolejne kilka kroków. Czasem ten dystans jest dłuższy, czasem krótszy. Ale Boża miłość nie liczy upadków, ona liczy powstania.
Niech Święto Chrztu Pańskiego będzie dla nas świętem naszego nawrócenia. Dziś liturgicznie kończymy Czas Bożego Narodzenia. Ale choinki, stroiki i kolędy będą nam jeszcze towarzyszyć, aby cieszyć nasze oczy i przypominać o tym wielkim darze Boga dla człowieka. Nie zapominajmy również o czasie Roku Jubileuszowego – ożywiajmy tę nadzieję, która wynika także z naszego chrztu. Bo to właśnie on daje nam nadzieję na nawrócenie i życie wieczne z Chrystusem.
o. Wacław Zyskowski CSsR – „redemptor.pl”
Szerzyć woń krzyżma
W Święto Chrztu Pańskiego wpatrujemy się w pokornego Jezusa, który wraz z całym ludem przystąpił do chrztu, którego udzielał Jan w Jordanie. W trakcie modlitwy dochodzi do niecodziennej sytuacji: na Jezusa zstępuje Duch Święty, a z nieba słychać głos Ojca: «Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie». Jezus objawia się w tej scenie jako wzór człowieka modlitwy.
To właśnie scena znad Jordanu stanowi punkt zwrotny w życiu Jezusa i jest momentem inaugurującym Jego mesjańską misję. Od tego momentu Jezus z Nazaretu staje się osobą publiczną. Pokazuje, że łączy się solidarnie z grzesznikami, choć sam nie jest grzesznikiem.
Królowie, kapłani i prorocy bywali namaszczani olejem. Jezus przewyższa ich wszystkich, ponieważ jest „namaszczony” Duchem Świętym, który Go najściślej łączy z Bogiem. Jezus wstępując do Jordanu uświęcił wodę, która stała się symbolem oczyszczenia i udziału w Jego tajemnicy. Jak naucza papież Franciszek, „Urodziliśmy się dwukrotnie: najpierw do życia naturalnego, a po raz drugi, dzięki spotkaniu z Chrystusem w źródle chrzcielnym. Tam umarliśmy dla śmierci, aby żyć jako dzieci Boże na tym świecie. Tam staliśmy się ludźmi, tak jak sobie tego nigdy nie wyobrażaliśmy. Właśnie dlatego wszyscy musimy szerzyć woń krzyżma, którym zostaliśmy namaszczeni w dniu naszego chrztu” (Audiencja generalna, 2.08.2017).
Krzyżmo święte jest oliwą zmieszaną z balsamem i poświęconą uroczyście przez biskupa we Wielki Czwartek, podczas tzw. Mszy Krzyżma. Nazwa Krzyżmo wywodzi się z Imienia: Chrystus (Christus - Chrisma - Krzyżmo). Symbolizuje Chrystusa, w którym człowieczeństwo jest złączone z Bóstwem.
Przy poświęceniu wypowiada się długą modlitwę. W pierwszej części nawiązuje ona do gałązki oliwnej, niesionej Noemu po potopie, namaszczenia Aarona i Dawida, przede wszystkim zaś do namaszczenia Jezusa Chrystusa po chrzcie w Jordanie. W drugiej części modlitwa uprasza o to, by namaszczeni krzyżmem, oczyszczeni od zepsucia, stali się świątynią Bożego majestatu i byli wonnością Chrystusa, od którego wywodzi się nazwa chryzmy. Dzisiaj krzyżma używa się w namaszczeniu po chrzcie, przy bierzmowaniu, święceniach kapłańskich (biskup i prezbiter), poświęceniu ołtarza i kościoła.
Woń krzyżma jest wezwaniem, byśmy roznosili w naszym życiu „woń Chrystusa”. Chodzi o to, byśmy przez bliskość z Chrystusem, zjednoczenie z Nim w miłości, mogli rozwijać podstawowe powołanie, które otrzymaliśmy na chrzcie – chodzi o powołanie do świętości. Dokonuje się to przez wytrwałą modlitwę, która ma stawać się miłą Bogu jak woń kadzidła. Stawanie się człowiekiem modlitwy sprawia, że w swoim życiu, dzięki obecności Ducha Świętego, upodabniamy się do Chrystusa i pełnimy wolę Bożą. Jeśli będziemy promieniować świętością, to wtedy inni będą mogli zobaczyć w nas autentycznych świadków obecności Boga w świecie. To świadectwo wyraża się we wzajemnej miłości. I jest znakiem, również dla tych, którzy nie znają Chrystusa, że źródłem miłości i dobroci jest Trójjedyny Bóg.
ks. Leszek Smoliński – „wiara.pl”
Dwa końce kija wolności
Wolność? Piękna sprawa. Wolny wybór rodzi jednak odpowiedzialność.
Człowiek nie musi zapracowywać na swą godność, ani nie może jej ostatecznie stracić przez jakikolwiek grzech. Jego godność wpływa z faktu, że jest człowiekiem. I wedle Bożych planów został on powołany do bycia szczęśliwym. To dwie z podstawowych prawd, bez których trudno snuć konkretne rozważania na temat ludzkiej moralność. Dziś o trzeciej: o traktowanej przez dzisiejszy świat trochę jak fetysz wolności. Jednak ważnej, bo przecież to ona właśnie rodzi odpowiedzialność człowieka za jego czyny.
Czym właściwie jest? Podobno podczas prześladowań pierwszych chrześcijan zdarzało się, że byli zmuszani do rzucenia w ogień płonący ku czci pogańskich bóstw paru ziarenek kadziła. By im wybór „ułatwić”, wkładano im ręce z kadzidłem do ognia w ten sposób, by rozluźniwszy pięść mogli swobodnie ją wyjąć. Chwila instynktownej reakcji i po krzyku, cesarscy urzędnicy – przecież często wcale nie krwiożercze bestie – z czystym sumieniem mogli powiedzieć, że delikwenci wyparli się wiary w Chrystusa. Mimo to wielu z tych męczenników, nie zważając na ogromny ból, dłoni nie otworzyło.
Tak, człowiek będąc częścią świata przyrody podlega jego prawom. Musi jeść i pić, może chorować, ale fruwać, zgodnie z tymi prawami, jednak nie potrafi. Jak wiele zwierząt nieraz też kieruje się instynktem. Czasem traktowanym zresztą, niesłusznie, jako najlepsza jego cząstka. Jednocześnie jednak potrafi zadziałać inaczej niż każe mu instynkt: potrafi powiedzieć „nie”. I na tym polega wolność: na możliwości dokonania wyboru. Nie mają jej, albo przynajmniej nie mają w większym zakresie, inne materialne stworzenia. Człowiek jest wyjątkowy. Ma możliwość bycia nieprogramowalnym, możliwość powiedzenia zarówno „tak”, jak i „nie”. Bez jakiejś przewidywalnej prawami natury przyczyny.
To wielki dar. Czasem zresztą niedoceniany. Kierując się pokrętną logiką niektórzy zarzucają czasem Bogu, że świat, który stworzył, jest bardzo niedoskonały. Więcej, że Bóg chciał, by istniało zło, a teraz je niby zwalcza. No bo przecież gdyby go nie chciał, to by go nie było – argumentują – a człowiek nigdy by nie zgrzeszył. Pokrętne to myślenie. Przecież sęk w tym, że zło, że możliwość powiedzenia Bogu „nie”, a więc wyboru zła, to ryzyko wynikające z obdarzenia człowieka (i aniołów) wolnością. Widać dla Boga obdarowanie człowieka wolnością było ważniejsze, niż zabezpieczenie świata przed złem. Pewnie dlatego, że tylko ktoś wolny może naprawdę kochać. Gdzie jest przymus, nie ma prawdziwej miłości...
Wolność jest więc wielkim darem. Jest też zadaniem. Bo jest z nią trochę jak zapałkami: można jej użyć w dobrym celu, a można jej użyć dla zepsucia tego, co dobre. Człowiek powinien sensownie z niej korzystać. I w zasadzie wybierać biorąc pod uwagę tylko dobro: takie lub inne, mniejsze albo większe: być ojcem, być księdzem, leczyć ludzi, uczyć ich albo wypiekać dla nich chleb. Wolność sprawia jednak również, że człowiek może powiedzieć Bogu i wszelkiemu dobru „nie”. Może zostać mordercą, rabusiem albo płatnym propagandzistą. I w sumie cała opowiedziana w Biblii historia zbawienia jest tak naprawdę historią prób Boga, by wolny człowiek z własnej, nieprzymuszonej woli, powiedział Bogu „tak”. By zawsze mądrze wybierał to, co dobre.
Warto w tym miejscu zauważyć, że w koncepcji chrześcijańskiej nie jest tak, że obok siebie istnieją dobro i zło, i że człowiek albo jedno, albo drugie wybiera. Ściśle rzecz biorąc istnieje tylko dobro. Zło zaś, jako pojawiające się przez powiedzenie Bogu „nie”, jest tylko zaprzeczenie dobra; nie jest bytem, a ubytkiem, brakiem pojawiającym się w doskonałym świecie wskutek złego skorzystania z wolności.
Z perspektywy teologii moralnej kwestia ludzkiej wolności to sprawa fundamentalna. Bo wybór rodzi odpowiedzialność. Ot, wiadomo: człowiek nie odpowiada za katastrofy naturalne czy trapiące świat choroby. Człowiek nie ma na nie wpływu wcale albo ma wpływ jedynie iluzoryczny. Ale odpowiada za swoje wybory. Dokładniej, za to co się przez te wybory dzieje. Za swoje postawy, za swoje myśli, słowa, czyny i swoje zaniedbania.
Proste, prawda? Teraz trzeba rzecz skomplikować :) I napisać, że ta odpowiedzialność człowieka za własne wybory nie zawsze jest stuprocentowa. Dlaczego? Bo nie każde powiedzenie przez człowieka Bogu „nie” jest w pełni wolną decyzją.
Kluczem do jej cieniowania są pojęcia: intencja, świadomość, dobrowolność. „Poczytalność i odpowiedzialność za działanie mogą zostać zmniejszone, a nawet zniesione, na skutek niewiedzy, nieuwagi, przymusu, strachu, przyzwyczajeń, nieopanowanych uczuć oraz innych czynników psychicznych lub społecznych” – czytamy w KKK 1735 (szerzej ten temat poruszony jest w zagadnieniu moralności czynów ludzkich oraz rozróżniania grzechów ciężkich i lekkich). Nie zawsze też czyn można przypisać bezpośrednio jego sprawcy.
W pełni przypisuje się człowiekowi ten zły czyn, który jest przez niego bezpośrednio chciany: chcę uderzyć człowieka, chcę go obrazić słowem, chcę zdradzić, chcę okraść, chcę przez kłamstwo wprowadzić w błąd. Bywa jednak i tak, że jakieś zło jest zamierzone pośrednio: „gdy wynika z zaniedbania w stosunku do tego, co należało wiedzieć lub uczynić, np. wypadek na skutek nieznajomości zasad ruchu drogowego” (KKK 1736). Bywa w końcu i tak, że zły skutek może być jedynie dopuszczony, choć nie jest chciany. W tym wypadku przypisywany jest sprawcy, jeśli ów zły skutek działania był przewidywany, a sprawca mógł go uniknąć. Tak jest na przykład w sytuacji doprowadzenia do wypadku pod wpływem alkoholu albo wskutek spowodowanego lenistwem czy innymi czynnikami zaniedbania ważnych zasad bezpieczeństwa. Nie jest natomiast sprawcy przypisywany, gdy nie był zamierzony ani jako cel, ani jako środek działania – na przykład, gdy ginie ktoś, kto usiłował ratować osobę znajdującą się w niebezpieczeństwie. W takim wypadku czyn nazywamy nie samobójstwem, a bohaterską próbą ratowania bliźniego.
Wolność to wielki Boży dar dla człowieka. Prawo do korzystania z niej jest jednym z podstawowych ludzkich praw, bo przecież właśnie wolność, dużo chyba bardziej niż rozumność, odróżnia człowieka od świata zwierząt. Wolność rodzi jednak odpowiedzialność. Nie wszystko co mogę, powinienem robić. Korzystając z wolności człowiek musi brać to pod uwagę.
AJM – „wiara.pl”
Trzy dowody na to, że rok jubileuszu może być czymś więcej niż tylko pustym hasłem
Muszę się przyznać: nie mam przekonania do ogłaszanych przez Kościół „roków” tematycznych. Od czasu, gdy ileś lat temu odnotowałam ich istnienie mam wrażenie, że po szumnym zapowiedzeniu tematu roku następuje chwilowe wzmożenie przy produkcji materiałów duszpasterskich, z których nikt później za bardzo nie korzysta, bo nie do końca trafiają w potrzeby odbiorców.
I niby ten rok wiary, modlitwy czy pokuty jest – ale raczej wisi nad Kościołem jak chorągiewka, nie mając zbyt wielkiego wpływu na praktykę życia wiernych, niż realnie zmienia coś w ich duchowości czy relacji z Bogiem.
Gdy patrzę na ogłoszony właśnie rok jubileuszu, mimo moich wszystkich uprzedzeń do narzuconych odgórnie haseł i pomysłów mam zaskakujące poczucie, że jest w nim coś więcej niż tylko kolejny rok kościelny „pod hasłem”. Że owszem, z jednej strony będzie się kojarzył z pielgrzymką do Rzymu, dla większości wierzących w Polsce nieosiągalną, oraz z homiliami biskupów i drzwiami świętymi, które przodują na liście słabo wyjaśnionych symboli. Ale z drugiej strony są takie trzy rzeczy, które świadczą o tym, że rok jubileuszu nie musi być kolejnym pustym hasłem, opatrzonym gadżetami sprzedawanymi na każdym rogu w Rzymie, droższymi biletami lotniczymi i całą okołopielgrzymkową komercją.
Mam zaufanie do jubileuszu, bo to pomysł samego Boga
Pierwsza rzecz to fakt, że jubileuszy nie wymyślił Kościół. To pomysł samego Boga, zlecony do realizacji najpierw Izraelitom, czego dowody mamy w Księdze Kapłańskiej: „Cały ten rok pięćdziesiąty będzie dla was rokiem jubileuszowym (…), to będzie dla was rzecz święta. W tym roku jubileuszowym każdy powróci do swej własności. Nie będziecie wyrządzać krzywdy jeden drugiemu.” Rok „wielkiego odpoczynku” dla ludzi i ziemi, rok wyzwalania niewolników, nawracania serca, które wpadło w pokusę chciwości, wybierania ludzi i relacji zamiast zysku, godzenie się na mniej i Boża obietnica, że nikomu niczego nie braknie, czas szukania Bożego przebaczenia. Po latach ideę roku jubileuszowego ożywił Kościół – lud potrzebował i przypomniał, że Bóg działa w ten sposób, papież potwierdził i wykonał. Ile razy na przestrzeni siedmiuset lat był ogłaszany jubileusz – tyle razy się działo.
Łaska jest jak rzeka, jubileusz - jak łagodne zejście do wody
Druga rzecz: nie ma tu ludzkiego wymyślania, jakim tematem powinni zająć się ludzie, co pogłębić, czego się dowiedzieć. To nie tyle rok budowania, ale rok sprzątania, czyszczenia, robienia miejsca, powrotu. Rok anulowania długów i czas odnajdowania spokoju, gdy wreszcie z ulgą i głęboko można odetchnąć. Cytując Izajasza – „rok łaski Pana”. Te słowa wybiera sobie później Jezus, by opisać swoją misję. Głosić dobrą nowinę ubogim, opatrywać rany serc złamanych, pocieszać wszystkich zasmuconych, zapowiadać więźniom wolność – to jest sens roku łaski Pana.
Łaska działa z mocą cały czas, płynie jak rzeka. Sztuka polega na tym, że każdy człowiek może wybrać, czy wchodzi do tej rzeki, czy nie. Jubileusz jest jak budowanie łagodnych zejść do wody wszędzie tam, gdzie komuś się wydaje, że brzeg jest zbyt stromy i wysoki. Wyjątkowy czas spowiedzi i specjalni spowiednicy, którzy są dowodem Bożej rozrzutności w przebaczaniu. Możliwość uzyskania odpustu zupełnego, który wielu osobom wciąż kojarzy się ze średniowiecznym kupowaniem ucieczki z czyśćca, a w rzeczywistości jest potężną łaską, czyszczącą osad smutku i zniechęcenia, który zostaje w ciele i duszy jako konsekwencja naszych złych działań, tych już przebaczonych. Obrazowo mówiąc: gdy ojciec wybacza nam, że stłukliśmy szklankę, szklanka wciąż zostaje stłuczona: odpust zupełny jest jak wymiecenie wszystkich najdrobniejszych kawałków szkła z podłogi, po której chodzimy każdego dnia.
Nie chodzi o "przerabianie" pobożnych treści, które do nas nie trafiają
Trzecia rzecz: jestem przekonana, że jubileusz to czas, w którym możemy iść własną ścieżką duchowego rozwoju, a Bóg będzie nam dmuchał w skrzydełka i dawał okazje do tego, by poćwiczyć te mięśnie wiary, które nam ostatnio osłabły. Główne drogi są wyznaczone – do Rzymu, do kościołów jubileuszowych, ale jest tu mnóstwo przestrzeni na indywidualne, osobiste poszukiwanie Bożej miłości, przebaczenia, obecności. W bulli zapowiadającej jubileusz papież umieszcza listę inspiracji, ale to, którym się zainspirujemy i w jaką stronę pójdziemy, jakich odkryć dokonamy i który bolesny punkt życia przyjdziemy do Boga leczyć – to zależy tylko od nas. I nie musimy próbować wciskać się na siłę w foremkę treści "materiałów duszpasterskich na rok jubileuszu", żeby doświadczyć działania łaski.
Marta Łysek – „deon.pl”
Prawie 10 mln pielgrzymów odwiedziło w minionym roku narodowe sanktuarium Matki Bożej w Aparecidzie. Świątynia może pomieścić 45 tys. wiernych i stanowi główne miejsce pielgrzymkowe w Brazylii. Pomimo zmian zachodzących w kraju Brazylijczycy nadal pozostają narodem maryjnym.
Sanktuarium Matki Bożej w Aparecidzie odwiedziło w ubiegłym roku prawie 10 mln pielgrzymów, co czyni je jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc kultu na świecie. Historia sanktuarium sięga 1717 roku, a obecna bazylika została konsekrowana przez św. Jana Pawła II w 1980 roku i stała się duchową stolicą Brazylii.
Najważniejszym dniem pielgrzymkowym jest 12 października, a największe tłumy przybywają również w Wielkim Tygodniu i okresie Bożego Narodzenia.
Budowę obecnego sanktuarium rozpoczęto 11 listopada 1955 roku, jako nowej bazyliki. 4 lipca 1980 r. św. Jan Paweł II konsekrował sanktuarium i nadał mu tytuł bazyliki mniejszej. W 1983 r. Krajowa Konferencja Biskupów Brazylii (CNBB) ogłosiła je Narodowym Sanktuarium Aparecidy. Każdego roku miliony wiernych z całej Brazylii pielgrzymują do swojej Matki i Królowej, nazywanej popularnie Aparecidą, to znaczy objawiającą się, od czasu, kiedy trzej rybacy wyłowili Jej figurkę w rzece Paraiba w 1717 r.
Aparecida, jedno z najczęściej odwiedzanych sanktuariów świata
W ubiegłym roku odwiedziło sanktuarium blisko 10 mln pielgrzymów (9.057.885), czyli o ponad 200 tys. więcej niż w 2023 roku. W latach poprzedzających pandemię koronawirusa liczba pielgrzymów przekraczała 12 mln rocznie. Ostatnio odnotowuje się powolny wzrost liczby wiernych przybywających do duchowej stolicy Brazylii.
Pielgrzymi w duchowej stolicy Brazylii
Najważniejszym dniem pielgrzymkowym jest 12 października, święto Pani Aparecidy, który jest też dniem wolnym od pracy. Tego dnia przybyło do Domu Matki prawie 140 tys. wiernych. Najbardziej tłumny tydzień przypadł na okres od 10 do 16 listopada, w którym przybyło do bazyliki ponad 288 tys. pielgrzymów. Rzesze wiernych nawiedzają też sanktuarium szczególnie w czasie Wielkiego Tygodnia i Bożego Narodzenia. Pomimo różnych zmian zachodzących w kraju Brazylijczycy nadal pozostają narodem maryjnym.
Vatican News / pk – za „deon.pl”
Dariusz Malejonek to postać, która na stałe wpisała się w historię polskiej muzyki, współtworząc zespoły takie jak Izrael, Moskwa, Kultura czy Arka Noego. Jednak oprócz muzyki, wielką rolę w jego życiu odgrywa wiara, która towarzyszy mu od lat. Malejonek nie zawsze był blisko Kościoła, a jego droga do duchowości była pełna poszukiwań i przełomowych momentów.
Duchowe poszukiwania Dariusza Malejonka: Mimo wychowania w domu niewierzącym, Malejonek odczuwał wewnętrzną pustkę i potrzebę głębszych poszukiwań duchowych. Zainteresował się religią przez teksty Boba Marleya oraz koncert ewangelizacyjny zespołu „No Longer Music”.
Chrzest jako dorosły człowiek: Malejonek przyjął chrzest dopiero w dorosłym wieku, w nielegalnej ceremonii w Jabłonnej pod Warszawą, co było dla niego kluczowym momentem duchowym. Od tego czasu stał się aktywnym członkiem Kościoła katolickiego.
Wpływ wiary na małżeństwo: Początkowo żona Malejonka, Ela, była sceptyczna wobec jego duchowej przemiany, ale z czasem zaakceptowała ją. Para odnowiła przysięgę małżeńską podczas 30. rocznicy ślubu w Santiago de Compostela.
Ewangelizacja i działalność misyjna: Malejonek zaangażował się w ewangelizację i działalność misyjną, wyjeżdżając m.in. do Aleppo i krajów afrykańskich, gdzie pomagał misjonarzom i szerzył Słowo Boże.
Wiara w codziennym życiu i twórczości: Malejonek łączy wiarę z działalnością muzyczną, starając się przekazywać duchowe treści w swojej twórczości. Jego wiara nadaje sens jego życiu i pomaga mu czerpać radość z codzienności.
Wpływ Maryi na relacje rodzinne: Muzyk podkreśla, że Matka Boska odgrywa istotną rolę w jego życiu, pomagając mu lepiej rozumieć jego żonę i utrzymywać trwałość małżeństwa.
Początki Duchowych Poszukiwań
Choć Dariusz Malejonek wychował się w domu niewierzących, w młodości odczuwał wewnętrzną pustkęo że byłem w tzw. domu niewierzącym, to w moim sercu był głód i czarna dziura, zasysająca różne duchowe aspekty rzeczywistości" – przyznał w audycji "Rozmowa kulturalna" w Polskim Radiu (źródło: Polskie Radio). "Mim. W jego sercu pojawiła się potrzeba czegoś głębszego, eschatologicznego, co skłoniło go do poszukiwań duchowych. Przez jakiś czas zwracał się ku religiom Wschodu, szukając odpowiedzi na nurtujące go pytania.
Momentem przełomowym było spotkanie z muzyką Boba Marleya, której teksty nawiązywały do Pisma Świętego. Malejonek zainteresował się chrześcijaństwem, ale dopiero koncert ewangelizacyjny zespołu „No Longer Music” w Jarocinie, prowadzony przez Davida Pierce’a, poruszył go głęboko. "Poruszyło mnie to i właśnie na tym koncercie oddałem swoje życie Jezusowi. Był to moment, w którym poczułem, że naprawdę Bóg jest, że mnie kocha" – opowiadał w rozmowie z KAI (źródło: KAI).
Chrzest i Nowy Etap Życia
Choć Malejonek przyjął chrzest dopiero jako dorosły człowiek, był to kluczowy moment w jego duchowej podróży. "Niedługo potem przyjąłem chrzest. W Jabłonnej pod Warszawą, trochę na nielegalu, bo brakowało jakichś papierów od biskupa" – wspominał artysta w książce "Urodzony, by się nie bać". Ten niezwykły moment odbył się nocą, w pustym kościele, gdzie został ochrzczony przez księdza Sławka Tomaszewskiego.
Malejonek podkreśla, że od tego momentu jego życie zaczęło się diametralnie zmieniać. Wstąpił do Kościoła katolickiego i dołączył do wspólnoty neokatechumenalnej. W jego sercu na stałe zagościła wiara, która nadała nowy sens jego codzienności i twórczości.
Małżeństwo i Wiara
Wiara Malejonka nie tylko wpłynęła na jego życie zawodowe, ale także osobiste. Z jego żoną Elą, z którą żył w konkubinacie, postanowili zawrzeć ślub kościelny po czterech latach wspólnego życia. Początkowo Ela była sceptycznie nastawiona do jego duchowej przemiany, ale z czasem zauważyła pozytywne zmiany w ich relacji. "To, co dzieje się ze mną, jest dobre dla naszego związku, dla naszej miłości" – wspominał muzyk (źródło: Onet).
Para odnowiła swoje przysięgi małżeńskie w Santiago de Compostela podczas 30. rocznicy ślubu. Malejonek podkreśla, że miłość do jego żony pogłębia się z każdym dniem, co jest dla niego dowodem na działanie Boga w ich życiu. "Myślę, że to jest tak, że ja dzięki Maryi mogę bardziej rozumieć swoją żonę jako kobietę, mogę być dla niej bardziej wyrozumiały" – powiedział w wywiadzie dla Aletea (źródło: Aletea).
Wiara w Twórczości i Życiu Codziennym
Dariusz Malejonek nigdy nie rozdzielał wiary od swojej twórczości muzycznej. W jego piosenkach i działalności scenicznej często przewijały się treści duchowe, które stanowiły naturalne przedłużenie jego przekonań. Malejonek nie boi się podejmować ryzyka, również w swojej działalności misyjnej. Wiele razy wyjeżdżał do krajów ogarniętych konfliktami, aby głosić Słowo Boże i pomagać lokalnym społecznościom.
"Byłem w Aleppo w czasie, kiedy trwało tam oblężenie, bo Pan Bóg mnie posłał, to było niesamowite" – wyznał w rozmowie z KAI. Artysta angażował się w wolontariat, wspierał misjonarzy, a jego działalność ewangelizacyjna obejmowała m.in. Afrykę.
Wiara Jako Klucz do Szczęścia
Dariusz Malejonek przekonuje, że jego życie dzięki wierze stało się pełniejsze i bardziej satysfakcjonujące. "Moje życie jest dalej niezwykle fascynujące, jest wielką przygodą z Panem Bogiem" – mówi muzyk. W jego ocenie chrześcijaństwo daje wolność, odwagę i nadzieję, co jest szczególnie cenne dla młodych ludzi, którzy często szukają sensu w otaczającym ich świecie.
Wiara stała się dla Malejonka kluczem do uzdrowienia wewnętrznych ran i lęków, a także źródłem miłości do bliskich. Dla niego najważniejsze jest, że chrześcijaństwo pomaga przezwyciężać życiowe trudności i pozwala czerpać radość z każdego dnia.
Onet.pl
Święci i błogosławieni w tygodniu
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
13 stycznia - św. Hilary z Poitiers, biskup i doktor Kościoła |
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |