W BLASKU MIŁOSIERDZIA


48/994 – 17 listopada 2024 r. B.  


INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA

 

1

 

Niedziela, 17 listopada 2024 r.

 

XXXIII NIEDZIELA ZWYKŁA (B)

 

Czytania
Pierwsze czytanie: Dn 12,1-3
Psalm: Ps 16
Drugie czytanie: Hbr 10,11-14.18
Ewangelia: Mk 13,24-32

 

7

 

Ewangelia
Sąd ostateczny - Mk 13, 24-32
✠ Słowa Ewangelii według Świętego Marka
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«W owe dni, po wielkim ucisku, „słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie” zostaną wstrząśnięte.
Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i „zgromadzi swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi po kraniec nieba”.
A od figowca uczcie się przez podobieństwo. Kiedy już jego gałąź nabrzmiewa sokami i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie te wydarzenia, wiedzcie, że to blisko jest, u drzwi.
Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą. Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec».

 

2

 

Komentarz na dzisiejszą niedzielę
Koniec świata jest nie raz. Czy te słowa Pana Jezusa odnoszą się tylko do tak zwanego „końca świata”? Może tak, ale może mówią jednocześnie o przeplataniu się w naszym życiu pocieszeń i strapień, czyli czasu bardzo trudnego duchowo i łatwego – naznaczonego poczuciem Bożej obecności. Nigdy nie wiemy kiedy przyjdzie strapienie i będziemy się czuli jakby świat walił nam się na głowę. Ale na pewno po takim czasie przyjdzie Pan „z wielką mocą i chwałą”. I znów poczujemy się blisko Niego. Tego przeplatania się pocieszeń i strapień wymaga nasza droga do Nieba, która jest drogą do Wolności.
Zrozumiałe są tematy eschatologiczne u schyłku roku litur­gicznego. Tak jest i dzisiaj: zestawione ze sobą czytanie pierwsze i Ewangelia złożą się na częściowy obraz końca świata. Przy tym zapowiedzią są niektóre okoliczności towarzyszące ostatecznej paruzji Jezusa Chrystusa. Wprawdzie jej daty nikt nie zna, ale Jezus dziś każe nam z nią się liczyć przez postrzeganie jej zwiastunów. Odpowiedź na to, jak te fakty mają „strukturować” nasze życie doczesne, należy do wieloaspektowej pedagogii eschatologicznej Jezusa. A dziś dowiadujemy się o jednym z tych aspektów, mało znanym ogółowi wiernych. W tej sprawie dzieci czasem zadają pytanie katechetom: „Co Pan Jezus robi w niebie, zanim przyjdzie?” Nie im tylko, ale nam wszystkim, dziś odpowiada Kościół na podstawie drugiego czytania podając jedną z czynności Chrystusa. Określa ją powyższy tytuł tej niedzieli: doskonali nas.
Chrystus powróci. To najważniejsza prawda płynąca z czytań tej niedzieli. I co? Wzruszenie ramion, bo to będzie dopiero kiedyś? Ależ nie. Kiedy wiem, że otrzymałem ogromny spadek, to choć sprawy w sądzie trwają, zupełnie inaczej planuję wydatki, inaczej rozgrywam swoje życie. Podobnie pewność, że Pan powróci powinna każdego z nas skłonić do przyjęcia wobec świata strategii innej, niż ta, którą, nawet z najlepszymi intencjami, przyjmujemy zapatrzeni tylko w doczesność.
Nadchodzi Boży sąd. Ale spokojne, jeśli pokładasz swoją nadzieję w Jezusie, nie musisz się bać. Nie wiemy, czy dnia sądu ostatecznego doczekamy żyjąc tu, na ziemi, czy wpierw przejdziemy przez bramę śmierci. Jeśli jednak pokładamy nadzieję w Chrystusie, ta prawda nas rozgrzewa. Pokazuje jaki jest sens naszych wysiłków uświadamiając, że jesteśmy po stronie Zwycięzcy. A dokładniej: że w kosmicznej walce zła z dobrem Zwycięzca jest po naszej stronie.
Po ucisku przychodzi pokój, po smutku radość. Taka prawidłowość w tych naszych ludzkich dziejach. A potem znów... Kiedy jednak nadejdzie koniec czasów, nie będzie już powrotu do czasów mroku... Czytania 33 niedzieli zwykłej roku B to wielkie wyzwanie do nadziei. Na różnych płaszczyznach. Między innymi tej ufności w ucisku, że Bóg pozwalając nań wie co robi.

 

4

 

W dzisiejszym numerze
- Krzyż nieunikniony
- Modlitwa ubogiego dociera do Boga
- Abyśmy byli Twoimi narzędziami
- Bez lęku wobec końca świata
- Współczesne znaki Bożej obecności
- Boska energia
- Stawiać Jezusa po swojej prawicy
- Powaga chrześcijaństwa
- Znak mitry i pastorału. Pastorał - symbol biskupiej władzy i jego obowiązków
- Wolno - nie wolno
- Spytałem: "Dlaczego pani płacze?".
- Nowy biskup warszawski: promocja czy zdrada?
- Święci i błogosławieni w tygodniu

 

 

5

Krzyż nieunikniony

Słyszę dziś w Ewangeli: W owe dni, po wielkim ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zgromadzi swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi po kraniec nieba.

Nie mam pojęcia kiedy ten dzień nadejdzie. Kiedy Chrystus powróci. Może dziś, może za pół roku, może za tysiące lat... Nie wiem. I nie próbuję nawet dociekać. Wiem za to, że stanie się to „po wielkim ucisku”. Nie, nie chodzi o to, by zgadywać, czy to już ten dzisiejszy, gdy chrześcijanie w wielu krajach są mocno prześladowani, czy przyjdą kiedyś jeszcze większe. Zauważam raczej, że ucisk wierzących w Chrystusa, wielki ucisk, wpisany jest w Boże plany. Jeśli dziś czuję się „opiłowywany” – cóż to jest wobec krwi przelewanej przez chrześcijan w innych zakątkach świata – to nie znaczy, że Bóg utracił nad światem panowanie. Nie, On ciągle jest Panem. I pozwalając na zło, także na to zło, jakim jest prześladowanie wierzących w Jego Syna, wie co robi.

A ja? Cóż... Nikt mi nie obiecywał, że idąc za Chrystusem kroczyć będę w gronie ciągle odnoszących sukcesy. Krzyż na tej drodze jest nieunikniony.

 

 

12

Modlitwa ubogiego dociera do Boga

Papież Franciszek na VIII ŚWIATOWY DZIEŃ UBOGICH wybrał szczególnie wymowne hasło w kontekście trwającego roku poświęconego modlitwie, poprzedającego Zwyczajny Jubileusz Roku 2025: «Modlitwa ubogego dociera do Boga» (por. Syr 21, 5).

To jak bardzo temat ubogich i troska Boga o nich leży na sercu papieżowi Franciszkowi jest dobrze widoczne w słowach, które napisał w swoim Orędziu na ten DZIEŃ: «ubodzy zajmują uprzywilejowane miejsce w sercu Boga (...). Bóg zna cierpienia swoich dzieci, ponieważ dla wszystkich jest czułym i troskliwym Ojcem. Jako Ojciec troszczy się o najbardziej potrzebujących: ubogich, zepchniętych na margines, cierpiących, zapomnianych…» (nr 4).

W tegoroczną Wigilię Bożego Narodzenia Ojciec Święty otworzy Drzwi Święte Papieskiej Bazyliki Świętego Piotra, rozpoczynając w ten sposób rok, w którym łaska odpustu jubileuszowego przyniesie przebaczenie i miłosierdzie w świetle nadziei. Pewność chrześcijańskiej nadziei obejmuje również zapewnienie, że nasza modlitwa dociera przed oblicze Boga. Umocnieni tą nadzieją wpatrujemy się w ubogich, którzy każdego dnia są obecni w naszym życiu, aby modlitwa mogła być doświadczeniem komunii z nimi i stać się źródłem współodczuwania ich cierpienia.

Podczas gdy cały Kościół przygotowuje się do tego Jubileuszu poprzez Rok Modlitwy, jesteśmy zaproszeni do modlitwy za ubogich i do wspólnej modlitwy z nimi, z pokorą i ufnością. Modlitwa ta musi zatem znaleźć w konkretnej miłości potwierdzenie swojej autentyczności. Papież Franciszek przypomina, że w rzeczywistości modlitwa i uczynki są wzajemnie przywoływane: «jeśli modlitwa nie przekłada się na konkretne działanie, jest daremna; (...) jednak miłość bez modlitwy może stać się filantropią, która szybko się wyczerpie» (nr 7). Jest to dziedzictwo, które pozostawiło nam wielu świętych w historii, takich jak święta Teresa z Kalkuty i święty Benedykt Józef Labre.

 

13

 

Z roku na rok ŚWIATOWY DZIEŃ UBOGICH staje się coraz bardziej zakorzeniony w sercach chrześcijan na całym świecie, dzięki licznym inicjatywom, będącym owocem twórczej miłości, która ożywia i inspiruje zaangażowanie wiary. Ta pomoc duszpasterska jest proponowana jako proste narzędzie oferowane diecezjom, parafiom i różnym rzeczywistościom kościelnym w celu przygotowania i świętowania VIII ŚWIATOWEGO DNIA UBOGICH, aby po raz kolejny stał się on silnym momentem, w którym można coraz bardziej skierować wzrok na ubogich, wsłuchując się w ich głos i nie pozwalając, aby zabrakło im naszej bliskości. Niech na tej drodze ku Zwyczajnemu Jubileuszowi Roku 2025 uwaga skierowana na najbardziej potrzebujących sprawi, że wszyscy staniemy się pielgrzymami nadziei w świecie, który potrzebuje oświecenia obecnością Światła Zmartwychwstałego i pochodni miłości, którą zapalił w naszych sercach.

 

 

14

 

Abyśmy byli Twoimi narzędziami

Modlitwa inspirowana Orędziem papieża Franciszka na VIII Światowy Dzień Ubogich.

Boże pokoju, nasz Ojcze, Ty znasz cierpienia Swoich dzieci, ponieważ jesteś uważny i troskliwy wobec każdego. Nikt nie jest wykluczony z Twojego serca, ponieważ przed Tobą wszyscy jesteśmy w potrzebie. Wzywasz nas, abyśmy byli Twoimi narzędziami wyzwolenia i wspierania ubogich, aby mogli oni w pełni zintegrować się ze społeczeństwem.

Panie Jezu, który jako pierwszy okazałeś solidarność z maluczkimi, naucz nas słuchać modlitwy ubogich. Pomóż nam oddać się do ich dyspozycji, dając wyraz odpowiedzi Twemu i naszemu Ojcu, który nigdy nie opuszcza tych, którzy się do Niego zwracają.

Duchu Święty, Dawco życia, spraw, abyśmy byli czujni i wytrwali na modlitwie, abyśmy mogli przyjąć i objąć ubogich, rozpoznając i służąc Chrystusowi, który jest w nich.

Najświętsza Maryjo, Matko Boża, Dziewico ubogich, skoro Bóg wejrzał na Twoje pokorne ubóstwo, dokonując wielkich rzeczy przez Twoje posłuszeństwo, powierzamy Ci naszą modlitwę przekonani, że wzniesie się ona do nieba i zostanie wysłuchana.

Święty Benedykcie Józefie Labre, „włóczęgo Boga”, ubogi wśród ubogich, który uczyniłeś ze swojego istnienia nieustanną modlitwę wznoszącą się do Boga, módl się za nami, bo my także modlimy się i kochamy.

Święta Matko Tereso z Kalkuty, która z modlitwy czerpałaś siły i wiarę w twoją misję służby najmniejszym, módl się za nami, aby Jezus wlał w nasze serca swoją miłość, abyśmy mogli ją przekazywać ubogim, których spotykamy na naszej drodze. Amen. Alleluja!

evangelizatio.va

 

 

8

 

Bez lęku wobec końca świata

W historii chrześcijaństwa od czasu do czasu pojawiała się niezbyt dogmatyczna myśl, że koniec świata, który ma nadejść, miałby przyjść z powodu grzeszności człowieka. Niekiedy naiwnie próbowano go opóźnić bądź zmienić jego ewentualne niszczące skutki. Na przykład w X wieku Europa chrześcijańska, świadoma symbolicznej daty tysiąca lat od narodzin Pana, podjęła pokutę i w wielu miejscach zaczęto wznosić kościoły i opactwa na skalę wówczas niespotykaną.

Ten lęk, strach, obawa przed końcem świata rozwijają się również poza kręgiem chrześcijańskim. Co jakiś czas dało się słyszeć o innych symbolicznych datach lub wydarzeniach kosmicznych, które by to zapowiadały. Tymczasem pokolenia przychodzą i odchodzą, a końca świata jak nie było, tak nie ma. Choć w każdym pokoleniu czyta się niniejszą Ewangelię.

Gdy jednak uważnie wczytamy się w wypowiedź Jezusa, to mówi On o końcu świata jak o kosmicznym dojrzewaniu tegoż świata do swego końca. Porównuje to wydarzenie do naturalnego i chcianego przez Boga rozwoju figowca: „Kiedy już jego gałąź nabrzmiewa sokami i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato”. Zatem koniec świata będzie jedną z naturalnych rzeczy. Tak jak roślina się rozwija, wydaje owoce, z czasem więdnie i umiera, tak samo człowiek rodzi się, płodzi następne pokolenia i odchodzi; podobnie gwiazdy powstają, świecą i gasną wraz z całymi galaktykami; tak też będzie z całym światem, kosmosem, Universum. Zatem tak, jak powstaje, rodzi się i umiera świat nanoatomowy, taki sam proces końcowy spotka świat makrokosmiczny.

W tę naturalną konsekwencję tego świata wchodzi Bóg, zarówno ze swoim wcieleniem, jak i ze swoim powtórnym przyjściem. On poruszy tych, którzy żyją, i tych, którzy zdawało się, że umarli. Stąd koniec świata, choć z jednej strony wpisany jest w naturalny, astrofizyczny bieg wydarzeń całego kosmosu, z drugiej strony będzie również miejscem działania łaski Boga. Ci, którzy przyjmą Jego łaskę, ujrzą nowe niebo i nową ziemię (Ap 21,1). Czy ze skutkiem astrofizycznym? – tego nie wiem. W każdym razie Święty Paweł uczy: „To, co śmiertelne, przyodzieje się w nieśmiertelność” (1 Kor 15,54). A Pan pociesza ludzkość słowami: „Gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21,28).

Norbert Augustyn Lis OP – „wdrodze.pl”

 

 

10

 

Współczesne znaki Bożej obecności

Wiele razy Pismo Święte zachęca nas do badania znaków czasu, abyśmy jak uważni stróże rozpoznawali, co mówi do nas Bóg przez wydarzenia epoki, w której przyszło nam żyć. Troskliwość Boga jest stała. Kto pragnie się ku Niemu zwrócić, wchodzi na drogę oświetloną, z wytyczonymi Bożymi sygnałami pomagającymi pozostawać blisko Pana. W dzisiejszym fragmencie Ewangelii mowa jest o znakach, które będą towarzyszyć powtórnemu przyjściu Jezusa. Jakże ważne jest, aby każdy umiał je odczytać.

Święty Jan Paweł II współczesne znaki czasu odnosił wielokrotnie do troski o człowieka. Mówił:

Spór o człowieka trwa w dalszym ciągu, a pod pewnym względem nawet się nasilił. Formy degradacji osoby ludzkiej oraz wartość życia ludzkiego stały się bardziej subtelne, a tym samym bardziej niebezpieczne. Potrzeba dziś wielkiej czujności w tej dziedzinie.

O znakach czasu wiele mówiło się w kontekście trzeciej tajemnicy fatimskiej. Przez lata była ona nieznana dla milionów wiernych, dlatego narosło wokół niej dużo przesądów i plotek. Trzecia tajemnica fatimska w wyznaniach siostry Łucji brzmiała następująco:

Zobaczyliśmy po lewej stronie Naszej Pani, nieco wyżej, Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się, wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w jego kierunku. Anioł, wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: Pokuta, Pokuta, Pokuta! I zobaczyliśmy w nieogarnionym świetle, którym jest Bóg: „coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim”, Biskupa odzianego w biel „mieliśmy przeczucie, że to jest Ojciec Święty”. Wielu innych Biskupów, Kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki Krzyż zbity z nieociosanych belek – jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą. Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł, modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała napotykał na swojej drodze. Doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego Krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku. W ten sam sposób zginęli jeden po drugim inni Biskupi, Kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji. Pod dwoma ramionami Krzyża były dwa Anioły, każdy trzymający w ręce konewkę z kryształu, do których zbierali krew Męczenników i nią skrapiali dusze zbliżające się do Boga.

Owa wizja jest raczej jednoznacznie interpretowana. W rozmowie z włoskim dziennikiem „La Repubblica” kardynał Bertone przypomniał, że proroctwo dotyczyło zapowiedzi zamachu na papieża, „biskupa w bieli”, który pada we krwi.

Matka Boża zapowiedziała zamach, papież miał umrzeć, ale nie umarł, uratował się za wstawiennictwem modlitw i samej Matki Bożej. Czym to wytłumaczyć? Przepowiednia sugerowała, że ofiara papieża miała być szczytem najbardziej antychrześcijańskiego stulecia w historii – XX wieku – totalitarnych dyktatur, nazizmu, komunizmu, które przyniosły miliony zabitych w Europie i na świecie. W rezultacie zabicie papieża miało jakby przypieczętować panujące zło. Ale tak się nie stało.

Kardynał Bertone podkreślił, że proroctwo należy zawsze interpretować: „wystarczy pomyśleć o Apokalipsie, o znakach na niebie. Czyż nie mogły nimi być te samoloty, które rozbiły się o Twin Towers?”. Arcybiskup Genui zwrócił uwagę, że w przepowiedni trzeciej tajemnicy zawarty był także „warunek ocalenia [papieża]: modlitwa, aby nie doszło do tego wydarzenia i nawrócenie ludzkości”. I zapewnia, że „siostra Łucja nie przestała swoją modlitwą ocalać papieża również po zamachu, w chorobach”.

Wśród słów Maryi z objawień fatimskich można także odnaleźć i te:

Słuchaj uważnie, co powiem, i powtórz to całemu światu – ludzie mimo wielokrotnych ostrzeżeń nie powracają do Boga, opierają się łasce, nie słuchają mego głosu. [...] Słowa moje są bardzo jasne i musisz to powtórzyć wszystkim. Dni ciemne i straszne zbliżają się – ludzkość otoczona jest gęstą mgłą licznych i ciężkich grzechów rozlanych na całej ziemi. Dziś więcej niż kiedykolwiek ludzie opierają się wezwaniu nieba. Bluźnią Bogu, żyjąc w błocie. Spójrz, córko, moje serce przywalone cierniami grzechów. Twarz moja zniekształcona bólem, a oczy pełne łez. Przyczyną mego smutku jest wiele dusz ginących na wieczność. Naczelnicy wiele czynią i mówią na temat pokoju, a świat tymczasem wkrótce będzie cały w ogniu wojny, a cała ludzkość w smutku, bo sprawiedliwość Boża musi się wypełnić. Wypadki są bliskie. Straszne będą przewroty na całej ziemi. Ludzie, tak jak za czasów potopu, zatracili drogę do Boga, kierują się duchem Szatana. Księża powinni łączyć się w pokucie i modlitwie, szerzyć nabożeństwa do Najświętszego Serca. Godzina moja bliska – z triumfem Serca Mego Syna i Mego Niepokalanego Serca, Pośredniczki między Bogiem a ludźmi. Jeżeli księża przyjmą to wezwanie [...], otrzymają łaski dla zbawienia grzeszników. Przekaż, córko, to moje ostrzeżenie, aby wszyscy dowiedzieli się, że kara blisko. Sprawiedliwość Boża wisi nad światem i nad ludzkością, której grzechy zostaną obmyte własną krwią – przez zarazy, głód, trzęsienia ziemi, zawieruchy i wojny.

Warto w kontekście wielu niepokojących zjawisk społecznych zamyślić się nad tymi słowami, które przenoszą nas w czas powtórnego przyjścia Pana. „Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec” (Mk 13).

ks. Janusz Mastalski – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

15

 

Boska energia

Żeby żyć, trzeba jeść i pić. Wszystko, co istnieje na świecie, potrzebuje zewnętrznego źródła energii dostarczanej w celu podtrzymania funkcji życiowych. Nikt nie ma energii potrzebnej do życia po prostu sam w sobie: ani człowiek, ani roślina, ani rzecz. Żeby dzwonić przez telefon komórkowy, potrzebna jest bateria, a baterię trzeba ładować, podłączać do prądu, żeby stamtąd czerpała energię. Lodówka bez prądu nie zadziała. Samochód bez benzyny nie pojedzie. Cały Bliski czy Daleki Wschód żyje z tego, że nasze samochody trzeba co jakiś czas tankować. Chyba największym wynalazkiem byłby taki wóz, którym można by jeździć bez powtórnego tankowania – po prostu zatankować raz, a potem dziesięć lat jeździć, bo miałby jakiś system odzysku zużytej energii.

„Napój energetyczny”, jakim dla samochodu jest benzyna lub ropa, dla lodówki prąd płynący w przewodach, a dla człowieka pożywienie, musi ulec spaleniu, zniszczeniu, żeby z niego mogła się wyzwolić energia – zamieniona potem na pracę maszyny, organizmu, poruszanie tłoków, kół, rąk, nóg, głowy, oczu, wytwarzanie chłodu, zimna itp. I dlatego materiału, który dostarczył energii, nie da się już odzyskać. Stracił moc, stracił wartość, zamienił ją na funkcjonowanie czegoś innego, uległ zniszczeniu.

Ofiara krzyżowa Pana Jezusa jest trochę podobna do schematu przekazania energii. On, który był Bogiem i człowiekiem, został całkowicie pozbawiony godności Boga i godności człowieka, zniszczony, zdeptany, ukrzyżowany i zabity. Jednak Jezus nie umierał za siebie, tylko za wszystkich. Jego śmierć była więc oddaniem energii dla tych, za których umierał. Przez to, że został zniszczony, dla nas stał się źródłem energii życiowej, tej energii, która jest silniejsza niż zło i śmierć, ponieważ pochodzi od Boga. Oddał swoją energię, więc jako człowiek musiał umrzeć. Zamienił ją na nasze uświęcenie. Ale jako Bóg jest źródłem energii, więc mógł po trzech dniach wstać z grobu i na nowo odzyskać życie, by dalej dawać swoją energię. Jako źródło nie stracił całego zapasu energii.

Takie jest znaczenie śmierci na krzyżu. Było to przekazanie nam, ludziom, Boskiej energii życia i świętości. Pan Jezus swoje życie zamienił na energię dla ludzkiego funkcjonowania. Stał się „paliwem” naszej świętości. Nie musiał umierać wiele razy, bo moc tego jednego wydarzenia trwa do dzisiaj. Gdyby był tylko człowiekiem, pewnie potrzebowalibyśmy Jego śmierci wiele razy. Ale był Bogiem, więc wystarczyło tylko jedno takie wydarzenie, żeby wszyscy mogli czerpać z niego moc.

Czy nie jest to skomplikowane? Pewnie jest i do końca tego nie zrozumiemy. Ale jeśli potrafimy zrozumieć funkcjonowanie własnego organizmu, jeśli rozumiemy przepływ energii w świecie i działanie lodówki, to znaczy, że nasz mózg jest zdolny i do tego, żeby przynajmniej trochę zrozumieć tajemnicę ukrzyżowania, najważniejszego wydarzenia w historii świata. A ustanowienie sakramentu Eucharystii „podłączyło” nas do tego źródła Boskiej energii na zawsze, aż do skończenia świata. Teraz to od nas zależy, jak tę energię wykorzystamy.

Nikt normalny, kto jedzie samochodem i widzi, że świeci mu się rezerwa, nie przejeżdża obok pięciu stacji benzynowych, licząc, że za chwilę będzie szósta, bo może już do niej nie dojechać. Tak samo jest z Komunią Świętą. Po to ją przyjmujemy, żebyśmy cały czas mogli mieć w sobie Bożą energię, żebyśmy nie musieli „pchać” życia pod górę. Gdy nie ma pieniędzy na to, żeby wlać paliwo do baku, i trzeba odstawić samochód, to robi się wtedy wszystko, żeby w końcu zdobyć środki i odjechać. A jak to wygląda z odzyskaniem możliwości przystępowania do Komunii Świętej? Chyba nie zawsze nam się tak spieszy... Bo czasem to dużo kosztuje... Stawka nie jest mała. Walczymy o energię od Boga, której nie da się kupić ani na giełdzie, ani w elektrowni.

Ktoś, kto chce pomóc drugiemu człowiekowi, staje się dawcą nerki lub serca, na zawsze traci to, co oddał, czasem tylko organ, czasem nawet życie. Papież Jan Paweł II nazwał dawstwo organów „najwyższą formą miłości bliźniego”. Pan Jezus oddał za nas życie, więc kochał nas i nadal kocha w stopniu najwyższym.

Zostawił nam „pokarm i napój”, czyli swoje Ciało i Krew, żebyśmy mogli normalnie i po ludzku funkcjonować. Daje nam energię do lepszego życia, do mądrego rozwiązywania konfliktów, do tego, aby żyć lepiej i ciągle iść w stronę krainy wiecznego szczęścia. Komunia Święta, którą przyjmujemy w czasie Mszy Świętej, zawiera w sobie energię wziętą z Ciała Chrystusowego w momencie śmierci na krzyżu. Potrzebna jest nam ta Boska energia i ten Boski pokarm.

ks. Andrzej Kielian – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

17

 

Stawiać Jezusa po swojej prawicy

Pan Jezus w jednym zdaniu wypowiedział całą prawdę o ludzkim życiu. Święty Łukasz zanotował to zdanie, śpiewaliśmy je przed Ewangelią: „Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli stanąć przed Synem Człowieczym” (Łk 21,36).

Oto cała rzeczywistość naszego życia. Jest pokazany punkt docelowy każdej lu­dz­­kiej egzystencji. Sens naszego istnienia ma się wypełnić w tym, żeby każdy z nas mógł bez lęku stanąć wobec Syna Człowieczego; Tego, który kiedyś stanął na ziemi wo­bec każ­dego z  ludzi. Chodzi o to, aby każdy z nas mógł stanąć przed Nim wte­dy, kiedy On przyjdzie po raz wtóry, aby – jak to wyraźnie słyszeliśmy – „zebrać swoich wybranych”. Na tym wszyst­ko polega.

Liturgia Kościoła przez poszczególne niedziele przygotowuje nas przede wszyst­kim do tego. Gromadzimy się, żeby przypomnieć sobie prawdy zasadnicze, żeby je przy­łożyć do swojego życia. Po to się spotykamy, by przyjąć Jezusa, który jest dla nas pod­stawową gwa­rancją, że będąc z Nim teraz tutaj, będziemy mogli kie­dyś z ra­doś­cią sta­nąć przed Nim. Bo to, że przed Nim staniemy, nie ulega żadnej wątpli­woś­ci.

Już prorok Daniel mówi słowa: „Wielu zaś, co posnęli w prochu ziemi, zbudzi się: jedni do wiecznego życia, drudzy ku hańbie, ku wiecznej odrazie” (Dn 12,2). Nie jest problemem dla człowieka, że jest śmierć. Problemem jest, co będzie potem. Bo potem nie ma nicości. ­Po­tem jest właśnie stanięcie wobec Syna Człowieczego. Jest wyraźnie powiedziane, że „je­d­ni zbudzą się do wiecznego życia”, czyli do wiecznego bycia z Bogiem, a drudzy „ku hańbie, ku wiecznej odrazie”, czyli do wiecznego bycia poza Bogiem, w cał­ko­wi­tym braku tej miłości, która do człowieka płynie z Bożego serca.

Dla każdego człowieka jest to istotny problem. Problem, który każdy z nas po­wi­nien mieć przed oczyma, żeby nikt nie musiał budzić się „ku hańbie, ku wiecznej od­razie”, ale aby każdy zbudził się do życia.

Że tak będzie, potwierdza również psalmista, który mówi: „w kraju zmar­łych du­szy mej nie zostawisz i nie dopuścisz, bym pozostał w grobie”. Nasze chrześ­cijańskie życie to bardzo klarowne systematyzowanie sobie pewnych prawd, żeby to, co jest nieus­tan­nie w świecie kwestionowane, co podlega zagmatwaniu, było w ludzkim życiu i ser­cu bardzo jasno ułożone.

Nie przerażam się perspektywą śmierci. Ja myślę o tym, co będzie potem. Czy będę szczęśliwy? A to, czy będę mógł być szczęśliwym po śmierci, decyduje się te­raz, w tym życiu. To, co robię, to, jak żyję, w decydujący sposób wpływa na to, czy moje szczęście, które teraz przeżywam, będzie przeprowadzone przez bramę wieczności.

I stąd prawda tych słów, od których zaczęliśmy dzisiaj nasze rozważanie: „Czu­waj­­cie i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli stanąć przed Synem Człowieczym”. Moje życie będzie naznaczone szczęśliwą wiecznością, jeśli jest naznaczone takim szczęś­­­ciem teraz. A jest naznaczone, jeśli jest właśnie czuwaniem i modlitwą, to znaczy chodzeniem z Jezusem. Bo słowa psalmu, którymi modliliśmy się przed chwilą, mówią wy­raź­nie: „Ty ścieżkę życia mi ukażesz, pełnię twojej radości i wieczną rozkosz po Twojej prawicy”. Ja będę po Twojej prawicy. Ale teraz, jak mówi psalmista: „zawsze stawiam so­bie Pana przed oczy, On jest po mojej prawicy, nic mną nie zachwieje”. Teraz tylko ja decy­duję o tym, czy Jezus jest po mojej prawicy. A jeśli ja tak zde­cy­duję i tak będę decydował codziennie, to wtedy On postawi mnie po swojej pra­wicy. Niesamowita wymiana, całkowicie pozostawiona mojej wolności.

„Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie”. Jak to? Można się cały czas modlić? Tu właśnie o to chodzi, czy w moim ży­ciu tak postępuję. Mam oczywiście swój czas na to, żeby postawić Boga po swojej pra­wicy w sposób absolutnie wyjątkowy, jedyny i in­tymny – sam na sam. To jest moja oso­bis­ta, prywatna modlitwa. Każdego dnia mam czas na to, żeby między mnie a Boga nic nie weszło. Ale to jest czas specjalny. A obok tego w ciągu dnia stawiam sobie nieustannie po prawicy Syna Czło­wieczego. Idę z Nim wszędzie. Do Niego się odwołuję we wszystkim, co czynię, i we wszystkim, co się dzieje w moim wnętrzu. On jest włączony we wszystkie mo­je myśli, pomysły, zdarzenia, spot­kania z ludźmi. On w to wszystko jest włączony. Ja wiem, że On czeka na moje życzliwe spojrzenie ku Niemu.

On jest w pełnej gotowości, aby brać w tym wszystkim udział, aby mnie prowa­dzić po zawiłych ścieżkach drogą nie­zawodną, aby odpowiadać na moje pytania, aby da­wać pouczenia, aby pomagać mi, abym ja sam mógł się właściwie rozpatrzeć w gąsz­czu moich myśli, namiętności, uczuć, których bardzo często zupełnie nie rozu­miem, których bardzo często żałuję, czy muszę ponosić przykre ich konsekwencje i być napeł­nio­ny goryczą.

On w tym wszystkim jest. Chodzi tylko o to, czy umiem się do Niego odwołać, czy umiem prawdziwie postawić Go po swojej prawicy i podjąć z Nim uczciwą rozmo­wę. Do tego każdy z nas codziennie jest zapraszany. I to tworzy najbardziej istotny wy­miar i kształt naszego życia. To nadaje sens egzystencji. To znaczą słowa Jezusa: „Czu­wajcie i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli stanąć przed Synem Człowie­czym”.

Dla człowieka jest możliwa perspektywa ogromnego strachu, odrzucenia, potępienia. Człowiek sam może się w taką rzeczy­wis­tość wpro­wadzić w momencie decydującym, idąc ku niej przez życie pełne grzechu i nieuporządkowania. Ale może iść do bramy śmierci całkowicie zjednoczony z Bogiem, sprawiając, że stanie przed Nim bez lęku, bez strachu. Bo przecież będzie stawał przed Kimś bardzo bliskim, przed Tym, z któ­rym każdego dnia uczciwie toczył rozmowę, którego pytał, którego ucz­ciwie słuchał.

A jeśli rozmawiam z Nim uczciwie, jeśli oddaję Mu całą moją słabość i nędzę, jeśli stwierdzam, że nie jestem w stanie bu­do­wać życia na sobie, bo nie mogę sobie ufać, jeśli potrafię się do tego w swojej pokorze przyznać i naprawdę całe życie ustawić na Nim, to wtedy Jezus mnie prowadzi. Nie mam powodu do lęku, bo nie mam nic do ukry­cia.

Wielu z nas nie ufa Bogu. Jesteśmy tacy zwłaszcza wtedy, kiedy nabieramy lat i – patrząc w przeszłość – zaczynamy mieć wątpliwości. Wyznawaliśmy wprawdzie Bogu grzechy, ale zaczynamy się bać.

Pan Bóg przypomina nam przez autora Listu do Hebrajczyków: „Gdzie jest od­pusz­czenie, tam już więcej nie zachodzi potrzeba ofiary za grzechy”. Skoro ci Pan Bóg od­puścił, przebaczył, gdyż byłeś uczciwy i zadośćuczyniłeś, to nie daj się zaniepokoić. Nie pozwól dopuścić do siebie pokusy zwątpienia, rozpaczy, bo Bóg jest z tobą nawet w ta­kim momencie.

Jakie to jest niesamowite, że Szaweł przyczynia się do śmierci św. Szczepana, zga­­dza się na nią, a następnie dokonuje się w jego życiu wielka przemiana i – jak pięknie mówi św. Fulgencjusz z Ruspe: „Tam gdzie pierwszy poszedł Szczepan, ukamienowany przez Pawła, tam w ślad za nim podążył Paweł, wsparty modlitwami Szczepana. Oto praw­­dziwie życie, bracia moi: Tam Paweł nie wstydzi się zabicia Szczepana, a Szczepan raduje się towarzystwem Pawła, gdyż w obu jest radosna miłość”. Rzeczywistość, która jest możliwa dla każdego człowieka, jeśli potrafi postawić Jezusa po swojej prawicy.

Jeśli każdego dnia stawiam Jezusa po swojej prawicy, jeśli staram się oddać ster mego życia w Jego ręce, jeśli rozumiem moją nędzę, słabość, niemoc, to staram się czerpać od Niego łaskę, to rozumiem, że bez Niego nic nie mogę uczynić, to wyciągam rękę po Jego zwykłą codzienną obec­ność, zwłaszcza w Eucha­rystii, to jasne staje się, że dla mnie nie może być Mszy Świętej bez zjednoczenia z Jezusem w Komunii Świętej.

To jest najpełniejsze wzięcie Go na swoją prawicę, zdumiewające, ale takie nam przy­gotował. Człowieka możemy wziąć pod rękę. Jezus nie tylko daje się nam wziąć pod rękę, On sprawia, że możemy Go przyjąć w siebie. Że może nas przemieniać cał­ko­wicie od wewnątrz.

Jeśli w taki sposób rozumiem swoje życie, jest dla mnie jasne, że nie mogę sobie pozwolić na to, bym z tego rezygnował. Nie mogę sobie pozwolić na utratę tak wszechmocnej łaski, która jest w stanie pomóc mi iść drogami tego życia właś­ci­wie. Jaki to jest niesamowity dar! Pan Bóg czyni wszystko, aby nasze życie tutaj było cał­kowicie szczęśliwe – co nie znaczy bezproblemowe! – i aby takie było również po śmierci.

ks. Kazimierz Skwierawski – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

18

 

Powaga chrześcijaństwa

Żyjemy w świecie, który nade wszystko pragnie się bawić. Nawet wówczas, gdy zaczyna brakować chleba, nie troszczy się o to, jak sprawić, aby było go więcej, ale z lubością szuka igrzysk, a znalazłszy je, chętnie się w nich zatraca, odnajdując w nich pożądaną formę oderwania się od trudnej rzeczywistości.

Pan Jezus w dzisiejszym fragmencie Ewangelii wiąże zapowiedź zburzenia Jerozolimy z wizją końca świata – zniszczenie Świętego Miasta jest symbolem kresu dziejów świata. Padają przy okazji słowa, które budzą strach i grozę: „Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte”. Ten obrazowy język, doskonale zrozumiały dla ówczesnych ludzi, nie ma na celu przekazania szczegółów mających nadejść wydarzeń, lecz uświadomić każdemu, że w jego życiu nadejdzie moment wzięcia ostatecznej i nieodwołalnej odpowiedzialności; że nawet jeśli ktoś żyje tak, jak gdyby Boga nie było, to Bóg przypomni mu o swoim istnieniu, a to przypomnienie będzie bolesne, gdyż stanowić będzie pociągnięcie do odpowiedzialności tego, kto przed nią uciekał.

Jest to nader ważne dla nas dzisiaj, albowiem obecnie coraz bardziej lansowany jest wzorzec osobowościowy, zgodnie z którym najwcześniej osiąga się dojrzałość seksualną, a zdobycie dojrzałości moralnej, wyrażającej się wzięciem odpowiedzialności za swoje wybory, odkładane jest nieustannie w czasie. W imię wygody oczekuje się, żeby ktoś inny podejmował decyzje i brał na siebie ich konsekwencje. Życie ma być niekończącą się zabawą, organizowaną zawsze na cudzy koszt, a każdy przypominający o jego powadze i obowiązkach zasługuje jedynie na lekceważące wzruszenie ramion jako nieprzystający do roześmianego świata nudziarz. Dobrem staje się wtedy wszystko, co przynosi zaspokojenie aktualnej zachcianki, a złem każda próba stawiania wymagań.

Ewangelia nie odbiera nikomu tego dobra, jakim jest radość, ale każe szukać jej w tym, co jest autentycznie mądre i piękne. Zaś człowiek mądry jest w stanie odkryć i zastosować podstawową prawdę: nie mamy pytać gwoli nasycenia ciekawości o to, kiedy nastąpi koniec świata, ale winniśmy uzmysłowić sobie, że kresem naszego świata będzie nasza śmierć. To wtedy dla mnie „słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku”, a wszystko, co doczesne, objawi wówczas swoją przemijalność, wypadając z mych rąk, zgodnie za słowami św. Pawła: „Nic [...] nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy z niego wynieść” (1 Tm 6,7).

W społeczeństwach chrześcijańskich stale obecna była prośba skierowana do Boga o zachowanie „od nagłej i niespodziewanej śmierci”. Tymczasem teraz dominuje ideał inny: trzeba odejść nieświadomie i bezboleśnie. Ludzie więc coraz rzadziej pytają o to, czy ktoś odszedł pojednany z Bogiem i bliźnimi, a coraz częściej interesują się tym, czy cierpiał, a jeśli tak, to jak długo. Gdy dla kogoś nie jest najważniejsze przyjęcie przez umierającego Najświętszego Sakramentu, to wyraźny znak, że nie rozumie, że życie może zostać przeżyte odpowiedzialnie jedynie wtedy, gdy pojmuje się je jako duchowe dojrzewanie, a tym samym jako przygotowanie do wieczności. Nie ma zaś mowy o duchowym dojrzewaniu bez posłuszeństwa dobrze uformowanemu sumieniu, bez oceny własnych czynów, bez żalu za popełnione zło i naprawy jego konsekwencji. Tylko ten, któremu sumienie mówi tu i teraz o gotowości na spotkanie z Bogiem sędzią po śmierci, może z całkowitym spokojem słuchać słów Ewangelii mówiących o końcu świata. W przeciwnym wypadku słowa te powinny w nim wzbudzić twórczy niepokój prowadzący ku głębokiej przemianie myślenia i postępowania.

Otrzymaliśmy od Stwórcy tylko jedno życie. Fakt ten musimy przyjąć z należytą powagą. Dzieje się tak wtedy, gdy podchodzimy do niego z Ewangelią w ręku.

ks. Piotr Andryszczak – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

19

 

Znak mitry i pastorału
Pastorał - symbol biskupiej władzy i jego obowiązków

 

Mogą się nam wydawać dziwne. Ale są jakie są, bo są nie tyle ozdobą, co mają coś wyrażać.

Strój sprawującego Eucharystię kapłana: alba, pasek, ornat. „Biała” (alba) kojarzy się przede wszystkim z owymi białymi szatami, w które obleczeni są w Apokalipsie stojący przed Bogiem; to symbol chwały, czystości, zbawienia. Pasek (cingulum) – przywodzi na myśl ewangeliczne wezwanie do przepasania bioder. Czyli do gotowości. Ornat zaś to po prostu płaszcz, peleryna – znak bycia w drodze, w podróży do niebieskiej ojczyzny. Tak w największym skrócie przedstawia się symbolika kapłańskiego stroju, o której szerzej pisałem w jednym z poprzednich odcinków tego cyklu. Dziś o dodatkach, które w stosunku do tego stroju widzimy w liturgicznym stroju biskupa: o mitrze i pastorale.

Mitrze? Ano to owo dziwne nakrycie głowy, które biskup miewa podczas Mszy. Miewa, bo nie przez cały czas. Podczas procesji wejścia, podczas czytań (ale nie Ewangelii), homilii, procesji z darami, błogosławieństwa, rozesłania i ucałowania ołtarza na końcu Mszy. To znak godności biskupiej (choć mogą je nosić także opaci czy infułaci, ale to zostawmy). Jest mitra rodzajem czapki, utworzonej z dwóch trójkątnych tarcz – z przodu i z tyłu –  połączonych kawałkiem materiału, z dwiema wstęgami u dołu. Historia tego znaku jest dość długa i zmienna; nie zawsze tak wyglądało liturgiczne nakrycie biskupiej głowy. W ciągu wieków przechodziło też różne przeobrażenia. Z różnych wykonywano materiałów, wydłużano ją, skracano, pozwalano na umieszczaniem na niej więcej lub mniej ozdób... Ale to mniej istotne. Ważniejsze jest jej znaczenie. To co symbolizuje. 

Zauważmy: to jakby dwa rogi, prawda? Ten z przodu i ten z tyłu. A róg w Biblii jest synonimem mocy. Ot, gdy w Psalmie 75 Bóg mówi:

I połamię cały róg niegodziwych,

a róg sprawiedliwego się wzniesie

Albo w Psalmie 92:

Wywyższyłeś mój róg jak u bawołu,

skropiłeś mnie świeżym olejkiem.

Podobny sens mają rogi w innych, nieco tajemniczych wizjach prorockich: u Daniela czy Zachariasza, a także, co ważniejsze, w Apokalipsie. Gdy w pewnym momencie (5,6) Jan widzi Baranka z siedmioma rogami znaczy to, że jego królewska władza jest pełna (bo 7, 3+4,  to symbol doskonałości). W symbolice mitry jest podobnie. To symbol mocy wypływającej z łaski kapłaństwa i znak bycia obrońcą wiary. Symbol biskupiej władzy.

A pastorał? Czyli owa ozdobna laska, z którą biskup wychodzi do ołtarza i przez część liturgii dzierży w dłoni? To symbol chyba bardziej zrozumiały. I odniesienia biblijne – bardziej czytelne. Ot, choćby do laski, którą Mojżesz otwierał wody Morza Czerwonego, a potem wyprowadzał wodę ze skały czy, znacznie później, laski proroka Eliasza. Nie chodzi oczywiście o to, że ta biskupia laska miałaby jakąś moc.  Chodzi o znak: znak władzy, siły, przywódcy, pasterza. Zaakcentujmy to: chodzi nie o władzę koncentrująca się na przyjmowaniu hołdów, ale o władzę, która jest służbą. O władzę na wzór władzy pasterza nad owcami. Taki kij (bo laska jest przecież kijem, prawda?) może służyć pasterzowi do wskazania kierunku – pomocnikom najważniejszego pasterza. Może też pomóc zaprowadzić odstająca od reszty owcę z powrotem do stada, zwłaszcza gdy nie o tempo przemieszczania się chodzi, ale o schodzenie na manowce. No ale przede wszystkim kij, laska, może posłużyć do obrony. Przed wężami i innym drobnym paskudztwem, ale i przed jakimiś drapieżnikami; takiego kija we wprawnych rękach nawet wilk  będzie się bał. Bo po to pasterz ma go w garści, by w razie potrzeby go użyć. To dlatego, nazywając Boga Pasterzem, psalmista wyznaje z zaufaniem (Ps 23):

Chociażbym chodził ciemną doliną,

zła się nie ulęknę,

bo Ty jesteś ze mną.

Twój kij i Twoja laska

są tym, co mnie pociesza.

Kij pociesza? Ano bo gdy jest w pobliżu pasterz, owca może czuć się bezpieczna. I tak samo Bóg: jest pasterzem to znaczy, prowadzi, że chroni. Na kartach Starego Testamentu ten obraz Boga dość często jest przywoływany.

Warto pamiętać, że w historii biblijnej pasterzami nazywani też byli przywódcy Izraela. Też mieli Izraela prowadzić i chronić. Najważniejsze jednak, że tak też mówił o sobie Jezus: że jest Dobrym Pasterzem, który daje swoje życie za owce. Nie najemnikiem, który ucieka, gdy pojawi się niebezpieczeństwo. I pasterzem dla swojego Kościoła ma też być biskup: ma go prowadzić, a w razie potrzeby bronić. Pamiętając też o smutnym ostrzeżeniu świętego Pawła

Uważajcie na samych siebie i na całe stado, nad którym Duch Święty ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga, który On nabył własną krwią. Wiem, że po moim odejściu wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając stada. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów (...).

Jest więc pastorał nie insygnium pustej władzy, ale symbolem przekazywanej przez biskupa wiary. To wedle niej mają żyć wierni. Jest znakiem rozdzielanych przez biskupa dóbr duchowych oraz znakiem mocy samego Chrystusa; tego, który jest pasterzem swojego ludu. Podczas czynności liturgicznych czy procesji biskup trzyma pastorał w lewej ręce. Po to, by prawą (podczas procesji) móc udzielać błogosławieństwa. Podczas czytania Ewangelii ma zaś trzymać go oburącz. Jakby dla podkreślenia, jak ważne jest to, co słyszymy, jak bardzo powinniśmy poważnie traktować nauczanie Jezusa; jak biskup wspiera się na pastorale, tak my mamy wesprzeć się na słowach Ewangelii. Gdy zaś biskup podchodzi do ołtarza oddaje pastorał insygniarzowi: jakby pokazywał, że w tym momencie władze obejmuje Ten, który jest Pasterzem bez wyjątku wszystkich: Jezus Chrystus.

Może to nie aż tak istotne, ale warto też zwrócić uwagę, że w tradycji łacińskiej pastorał  to (metalowy dziś) kij zakończony ozdobnym zawijasem. Fachowo nazywa się to krzywaśnią. A że kij ma też ostrzejszy koniec, ten którym dotyka się ziemi, można mówić o trzech elementach pastorału: jednym i drugim zakończeniu oraz tym, zasadniczym „kijem” tym co jest pośrodku. W historii w tych trzech elementach pastorału dopatrywano się trzech zadań biskupa: „skupiaj rozproszonych, podtrzymuj słabych, ponaglaj leniwych”. Albo prościej „krzywaśń przyciąga, drzewce wiedzie, koniec pobudza”. Że końcem kija można „ponaglić leniwych” albo pobudzić – wiadomo; może, jeśli trzeba, służyć do szturchnięcia owcy. Że sam kij jest dla podtrzymywania, zwłaszcza słabszych, też wiadomo. Wiedzą to choćby ci, którzy odczuli, jakim odciążeniem dla nóg jest chodzenie z kijkami. Ale co z tym przyciąganiem przez krzywaśń? Tłumaczy to jej owalny kształt, zawsze ustawiony nie centralnie, ale z jednej strony; jak rączka laski. Łatwo czymś takim zagarnąć, przytrzymać. Takie zakończenie pastorału przypomina, że biskup ma gromadzić, zbierać razem powierzone mu przez Dobrego Pasterza owce.

Jest więc pastorał, podobnie jak mitra, symbolem władzy. Bardziej jednak przypomina, że ta władza jest służbą dla owiec Bożej owczarni. A przy tym wszystkim nie można zapomnieć, że kij w ręku to pomoc w drodze. Można podpierać nim  swoje kroki (jak to laską), może też z jego pomocą łatwiej pokonywać różne wykroty, a nawet przeszkody tak prozaiczne jak przeszkadzające gałęzie czy krzaki. To znak bycia razem z owcami w drodze. Piękny znak: biskup jest tym, który prowadzi stado, a przez to i tym, który razem z owcami jest w drodze. O czym – warto jeszcze raz powtórzyć – przypominają też wspomniane już wcześniej inne elementy liturgicznego stroju kapłana. Tak, jesteśmy w drodze. Wszyscy.

AJM –„wiara.pl”

 

 

120

 

Wolno - nie wolno

Jubileusz 2025 zbliża się milowymi krokami. Na dzień dzisiejszy najbardziej zainteresowane są biura podróży. Co kilka dni znajduję w skrzynce na listy ofertę.

Sprowokował Andrzej Macura swoimi spostrzeżeniami na czerwonym świetle. A właściwie wywołał dwa wspomnienia.

Rok 1989. Wyszedłem z kolegą na spacer po Paryżu. Jak na porządnego Polaka przystało zatrzymałem się na czerwonym świetle. Czemu się zatrzymujesz? Przecież nic nie jedzie. Tu jest wolny świat. Zresztą, zobacz – wskazuje na sąsiednie przejście. Tam jest taka kropka. Znak dla nas, że z lewej nic nie nadjedzie. A w Paryżu żartują – dodał – czerwone światło jest po to, byś w razie kolizji wiedział, że to twoja wina.

Kilkanaście lat później. Rzym, Piazza Pia. Uraczeni świetnymi lodami, wolnym krokiem, jak na upalny dzień przystało, idziemy od Zamku Anioła w kierunku Via della Conciliazione. Po drodze czerwone światło. Polacy, owszem, grzecznie czekają. Inne nacje, widząc pustkę po prawo i lewo, śmiało wkraczają na jezdnię. Po drugiej stronie policjant. Bez notesu w ręku. Nerwowo rozgląda się na obie strony. Nagle zauważa nadjeżdżające samochody, wyskakuje na środek i zatrzymuje ruch. Nikt nie trąbi.

Niektóre rzymskie zwyczaje zdążyły już przejść do legendy. Był czas, gdy kierowcy zakładali się z pilotami wycieczek o spore kwoty. Oczywiście wygrywali skręcając na zakazie i jadąc pod prąd. Bywało kierujący policjant zatrzymywał ruch, by autobus mógł wykonać niezgodny z przepisami manewr.

Stojące przed domem drzewo zasłaniało widok z tarasu. Wojciech Cejrowski, właściciel rancza w Stanach, udał się do sąsiada, by dowiedzieć się u kogo można zyskać pozwolenie na wycinkę. Ten zdziwił się. To nie jest twoje? Moje – odparł podróżnik. Skoro twoje dlaczego masz kogokolwiek pytać o pozwolenie?

Mam jednak wątpliwości. Niepisane zasady życia w innym świecie prawdopodobnie często nijak mają się do naszych realiów. Wielokrotnie byłem światkiem gdy pieszy, będąc około pięćdziesięciu metrów od przejścia i widząc nadjeżdżający samochód, zaczynał biec, by udowodnić kto ma pierwszeństwo. Z drzewami podobnie. Zamiłowanie do betonozy wciąż w społeczeństwie żywe. Co się da trzeba wyciąć i obłożyć płytkami lub granitową kostką. Przed Wszystkimi Świętymi pewna osoba utyskiwała na dwa rosnące w kwaterze stare dęby. Tyle roboty z liśćmi. Zasypały wszystkie leżące na grobie plastikowe kwiaty.

Ktoś powie: prawo jest po to, by je zachowywać. Dura lex, sed lex. Owszem, ale starożytni rzymianie znali też inną zasadę: summum ius, summa iniuria. Co zrobić gdy dura (głupie) równa się iniuria (krzywda)? Przed takimi problemami stają często pracownicy socjalni. Potrzebna jest natychmiastowa pomoc. Ale musi być złożony wniosek i podejmowana jest decyzja, uprawomocniająca się po dwóch tygodniach. Udzielona przed tym terminem pomoc jest niezgodna z prawem. Urzędnik może spotkać się z zarzutem sprzeniewierzenia środków publicznych. Na szczęście są organizacje pozarządowe nie mające takich barier, ale nie wszędzie.

Inny temat chodzi mi jeszcze po głowie. Już nie prawny. Duszpasterski. Jubileusz 2025 zbliża się milowymi krokami. Póki co najbardziej zainteresowane są biura podróży. Co kilka dni znajduję w skrzynce na listy ofertę. W Internecie też ich nie brakuje. Pierwsze spostrzeżenie. Poza nazwą „Pielgrzymka Jubileuszowa” program niczym nie różni się od wyjazdów w innym czasie. W większości z nich nie ma nawet miejsca na Drzwi Święte. A jeśli już…

Mam jeden taki program przed sobą. Wylot z Warszawy o 6:20. Czyli przylot na Fiumicino 9:00. Dojazd do centrum około 45 minut. Wyjazd z Rzymu następnego dnia po południu. Organizator chce upchnąć w tym czasie cztery bazyliki, Mszę przy grobie Świętego Jana Pawła II, muzea watykańskie i wszystkie atrakcje starożytnego Rzymu (łącznie z czasem wolnym). Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Samo oczekiwanie na przejście przez bramki do Świętego Piotra potrafi zająć godzinę i więcej. Może u Świętego Pawła będzie krócej. Gdy tymczasem Dykasteria ds. Ewangelizacji zachęca, by ostatni odcinek drogi przejść pieszo. Zaczynając jeśli nie od Chiesa Nuova, to przynajmniej od wspomnianego wyżej Piazza Pia, gdzie każda grupa otrzyma krzyż, z którym przejdzie ostatni odcinek drogi, zakończonej modlitwą i wyznaniem wiary przy konfesji Świętego Piotra. Ostatnia, najkrótsza trasa, w roku 2016 zajęła nam dwie i pół godziny.

Jest też inna propozycja, nieobecna w żadnej z otrzymanych ofert. Pielgrzymka do Siedmiu Kościołów. Przygotowano nawet specjalną stronę internetową. Trasa mierzy około 20 kilometrów. Dostępne są dwie katechezy na każdy odcinek, propozycje śpiewów i modlitw. Początek w Chiesa Nuova. Tam uczestnik pielgrzymki ma zapoznać się ze wskazaniami Świętego Filipa Neri i modlić się między innymi o ducha pokuty za grzechy, poprawę z zaniedbań w służbie Bożej, wdzięczność za Boże dobrodziejstwa, świętość całego Ludu Bożego, za grzeszników tkwiących z uporem w grzechach i za dusze w czyśćcu cierpiące. Stąd, do Zamku Świętego Anioła, pielgrzymowi towarzyszy pieśń: „Wielki Pan już nadchodzi, by spotkać mnie ponownie, rozbrzmiewająca pieśń i taniec radują moje serce”. Tłumaczenie dość dowolne (podobnie jak polska wersja hymnu Jubileuszu) pieśni, a właściwie piosenki, dialektem rzymskim tchnącej. Melodia i rytmika wskazują raczej na kapelę z jakiegoś zaułka na Zatybrzu. Aleć to jego mieszkańcy byli pierwszymi adresatami propozycji Świętego Filipa Nereusza. Posłuchajmy

ks. Włodzimierz Lewandowski –„wiara.pl”

 

 

21

 

Spytałem: "Dlaczego pani płacze?".
 Odparła: "Gdyby ksiądz wiedział, jak jest po tamtej stronie,
 to by ksiądz zrozumiał"

Ci ludzie żyją wśród nas. Możemy minąć ich na ulicy, zobaczyć w sklepie czy dostrzec w kościele. Z pozoru niczym szczególnym się nie wyróżniają. Noszą jednak w sobie głęboką tęsknotę za tamtym światem. O kim mowa? O osobach, które przeżyły bliskie doświadczenie śmierci. Na ten temat rozmawiałem z ks. Wiktorem Szponarem, autorem książek "Życie po śmierci. Teologiczne śledztwo" oraz "Życie po śmierci 2. Nowe śledztwo, nowe dowody, nowy bestseller".

Tomasz Kopański: Z ankiet przeprowadzonych w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wynika, że doświadczenie śmierci przeżyło aż 5 proc. społeczeństwa. Jest to ogromna liczba ludzi. Czym jest to doświadczenie?

Ks. Wiktor Szponar: - Bliskie doświadczenie śmierci to nadzwyczajny stan, który może występować w trakcie śmierci klinicznej, czyli w momencie, kiedy człowiekowi przestaje bić serce, przestaje on oddychać, ale jeszcze około 2-3 minuty funkcjonuje jego mózg. Według dzisiejszych standardów medycznych człowiek odchodzi, gdy umiera jego mózg. Dlatego mówimy o bliskim doświadczeniu śmierci, a nie o faktycznej śmierci.

Powołał się pan na badania profesora Lommela z Holandii, który twierdzi, że bliskie doświadczenie śmierci przeżyło 5 proc. społeczeństwa. To ogromna liczba ludzi, choć wydaje mi się, że w rzeczywistości jest ona nieco zawyżona. Mimo tego podczas spotkań autorskich przynajmniej jedna osoba, która miała bliskie doświadczenie śmierci zgłasza się do mnie, chcąc podzielić się tym przeżyciem.

NDE (z ang. near-death experience – przyp. red.) to doświadczenie życia po drugiej stronie. Kluczowe jest to, że relacje osób z NDE są do siebie podobne, można wyodrębnić taki sam przebieg. W zeszłym tygodniu czytałem badanie jednego z irańskich uniwersytetów na temat bliskiego doświadczenia śmierci. Okazuje się, że opisy muzułmanów, mieszkańców Indii czy obywateli ateistycznej Europy są takie same. Religia, poglądy, wiara czy też niewiara w Boga nie mają wpływu na to, jak pacjenci przeżywają NDE. To główny powód, dla którego zainteresowałem się tym tematem. Gdyby każdy mówił co innego, nie byłoby czego badać.

Różnicę stanowi etap, na którym kończy się ten stan lub język, jakim jest on opisywany. Jedyną możliwą weryfikacją tego, czy ktoś przeżył bliskie doświadczenie śmierci jest dokumentacja medyczna potwierdzająca, czy dany człowiek miał resuscytację lub był na OIOM-ie. Dokumentacja ta jednak nie potwierdza samego NDE.

Osoby relacjonujące NDE twierdzą, że po drugiej stronie widziały osobowe światło, które my, chrześcijanie możemy utożsamić z Jezusem Chrystusem. Otaczał On ich bezwarunkową miłością i akceptacją, a ci ludzie odczuwali niewyobrażalne szczęście. Czy już teraz możemy stwierdzić, że tak będzie wyglądało niebo?

Każdy z nas nosi w sobie ślady rozmaitych zranień. Poczucie krzywdy męczy nas nieraz latami, wpływając na całe nasze życie.

 - Myślę, że do pewnego stopnia tak, lecz z pewnym „ale”. Licząc czas, żyjemy w czterech wymiarach, natomiast rzeczywistość, która czeka nas po śmierci jest poza czasem, poza wymiarami. Nie da się jej opisać, na co zresztą wskazują osoby z bliskim doświadczeniem śmierci. Być może to, co przeżyły jest pewnym odbiciem nieba, niemniej istotą jest to, że bezpośrednio po śmierci człowiek spotyka się z Bogiem, doświadcza Jego totalnej, bezwarunkowej miłości.

Czy NDE możemy rozpatrywać w kategorii łaski od Boga, który chce w ten sposób nawrócić człowieka? Wiele osób po tym doświadczeniu radykalnie zmienia swoje życie, poszukuje sensu, chce dawać świadectwo.

- Patrzę na to właśnie w kategorii Bożej łaski, której my do końca nie rozumiemy. Teologiczny problem z NDE polega na tym, że ci ludzie tak naprawdę nie umarli, nie doszło do odłączenia duszy od ciała i wskrzeszenia. Jak w takim razie wytłumaczyć to, że te osoby spotkały się ze swoimi bliskimi zmarłymi, albo obserwowały swoją operację poza ciałem, zapamiętując na przykład taki szczegół, że pielęgniarce spadły nożyczki i trzeba było wyciągnąć nowe z trzeciej szuflady od dołu? W tym tkwi teologiczny problem.

Myślę, że NDE jest nadzwyczajną łaską, którą człowiek może oczywiście odrzucić. Z wielu pozakościelnych badań wynika jednak, że ludzie po tym przeżyciu nawracają się. Powracają do wiary w Boga, do sakramentów, czytają Biblię, wystrzegają się grzechu.

Najwięcej badań nad bliskim doświadczeniem śmierci przeprowadzono na ateistach z Europy i Stanów Zjednoczonych. Ci ludzie od pokoleń są wychowywani w kulturze post chrześcijańskiej. Okazuje się, że po NDE wiele z tych osób zaczęło szukać duchowości w swoim życiu.

Po spotkaniu z osobowym światłem kolejnym etapem bliskiego doświadczenia śmierci jest tzw. film z życia. Jest to sąd, jaki czeka nas po śmierci?

- Pismo Święte mówi o tym, że sąd będzie tylko jeden. Nie możemy powiedzieć, że film z życia jest sądem szczegółowym, o którym mówi doktryna. Jest to łaska od Boga, który daje możliwość zobaczenia swojego życia w świetle miłości. W filmie z życia widzimy nasze dobre i złe uczynki, ale istotą jest miłość, relacje i intencje, którymi się kierowaliśmy.

Mogę podać przykład pewnego celebryty, który przez skandal obyczajowy stracił kontrakty reklamowe. W związku z tym jego PR-owcy podpowiedzieli mu, że powinien zrobić bal charytatywny, aby odzyskać dobry wizerunek. Przychód z balu miał być przekazany na dzieci z nowotworem. Ten celebryta rzeczywiście zrobił akcję charytatywną, zebrał kilka milionów złotych i uczciwie je przekazał. Oczywiście dbał też o to, żeby media cały czas mówiły o jego przedsięwzięciu. Kiedy doświadczył NDE, na filmie z życia zdał sobie sprawę, że tak naprawdę wykorzystał dzieci chore na raka dla swojego egoizmu, biznesu. Wykorzystał nowotwór dzieci, żeby więcej zarabiać. To była jego intencja, a przekazane kilka milionów złotych nie miało żadnego znaczenia.

Z drugiej strony widział coś, o czym już zapomniał. Jako dziecko zrobił zakupy dla swojej chorej sąsiadki. Nie chwalił tym, bo po prostu wiedział, że tak trzeba. Zakupy zajęły mu pół godziny, ale to było czyste, bezinteresowne dobro. Okazuje się, że ten prosty uczynek miał gigantyczne znaczenie, dużo większe niż bal charytatywny.

Czy sakramenty, na przykład spowiedź lub namaszczenie chorych, mają jakieś znaczenie podczas bliskiego doświadczenia śmierci?

- Jednym ze skutków namaszczenia chorych jest prośba do Pana Boga o uzdrowienie lub wzmocnienie ciała, ale też o nabranie mentalnych, psychicznych i duchowych sił na cierpienie bądź śmierć.

Jeden z bohaterów mojej książki czuł, że dłonie, na które przyjął namaszczenie, przyciągają jego duszę z powrotem do ciała. Powinien umrzeć, ale sakrament namaszczenia chorych trzymał jego duszę przy ciele.

Poruszyliśmy temat nieba, ale musimy też powiedzieć o piekle i czyśćcu. Czy osoby, które przeżyły NDE widziały piekło i czy jest ono puste? Niektórzy, jak choćby papież Franciszek, mają głęboką nadzieję, że tak jest.

- Niestety, ale piekło nie jest puste. To jest herezja, którą Kościół oficjalnie potępił w dokumentach. Ja bym chciał mieć taką nadzieję, ale jej nie mam, bo jest wiele fragmentów Ewangelii o piekle, z których wynika, że nie jest ono puste. Nie wspomnę już o wizjach siostry Faustyny czy objawieniach Maryjnych w Fatimie.

Moim zdaniem do piekła trafi ten, kto świadomie i dobrowolnie odrzuca Boga, nie chce być w niebie. Jeżeli ktoś świadomie i dobrowolnie odrzuca Boga i Bóg by tą osobę na siłę wsadził do nieba, to dla niej to miejsce byłoby więzieniem.

Osoby po NDE również mówią o piekle, ale tych relacji jest dużo mniej. To jest bardzo osobiste doświadczenie i nie każdy chce się nim dzielić. Dużo łatwiej jest podzielić się tym, że widziało się niebo, niż tym, że trafiło się do piekła.

Skąd wiemy o istnieniu czyśćca, skoro nie ma o nim mowy w Piśmie Świętym?

- Rzeczywiście w Biblii ani razu nie pada słowo „czyściec”. W Księdze Machabejskiej czytamy jednak o żołnierzach, którzy po jednej z bitew modlą się za poległych w grzechu wojowników. Kiedy w Biblii spotykamy się z modlitwą za zmarłych, sensem każdej takiej modlitwy jest prośba, żeby te osoby trafiły do nieba.

W katakumbach z II wieku, nad miejscami pochówku chrześcijan, jest wypisana modlitwa za nich. Natomiast na grobach męczenników nie ma modlitwy, ponieważ wierzono, że tacy ludzie od razu trafili do nieba. Męczenników uznawano za świętych. Jednym zdaniem: chrześcijanie od samego początku wierzyli w czyściec.

Andrzej Duffek, dość znany przypadek człowieka, który przeżył NDE, nie raz mówił o niewyobrażalnej sile modlitwy. Dzieląc się swoim przeżyciem zaznaczył, że będąc po drugiej stronie słyszał głosy ludzi modlących się za niego.

- Niektórzy pacjenci po bliskim doświadczeniu śmierci mówią wprost, że słyszeli modlitwy i kiedy później powtarzają je swoim bliskim, to wszystko ze szczegółami się zgadza. Dodają też, że odczuwali chęć pójścia dalej, ale modlitwy ściągnęły ich z powrotem na dół.

Modlitwa ma gigantyczne znaczenie i niejednego człowieka uratowała. Nawet jeśli ktoś ostatecznie umiera, to ta osoba wie, czuje, że się za nią modlimy.

Czy ludzie, którzy przeżyli bliskie doświadczenie śmierci czują tęsknotę za tamtym stanem?

- Gdy podczas rozmowy z tymi osobami omawiamy kolejne etapy NDE i dochodzimy do powrotu do ciała, bardzo często w oczach tych ludzi pojawiają się łzy. Mogłoby się wydawać, że wszystko jest w porządku, bo ktoś przeżył, ułożyło mu się życie, wychował dzieci, ma udane małżeństwo. Lecz kiedy pytam „dlaczego pani płacze?”, to w odpowiedzi słyszę: „Gdyby ksiądz wiedział, jak jest po tamtej stronie, to by ksiądz zrozumiał”. Pacjenci najczęściej mówią, że powrót do ciała jest bardzo przykry, bolesny.

Amerykański onkolog Jeffrey Long, który przeanalizował 5 tysięcy przypadków NDE mówi, że ma pewność istnienia życia po życiu. Czy my też możemy być tego pewni biorąc pod uwagę jedynie istnienie bliskiego doświadczenia śmierci?

- Nie powiedziałbym, że mamy taką pewność. Wszystkie badania nad NDE, w tym moja książka, nie są dowodem na istnienie Boga. Bardzo dobrze, że nie ma takich dowodów, tylko jest wiara w Niego.

Jestem pewny, że nie udowodnimy istnienia Pana Boga. Możemy zbierać jedynie poszlaki, wskazówki, które na tym świecie są i wskazują nam właściwy kierunek. Istnienia życia po śmierci też nie da się udowodnić, to także jest kwestia wiary.

Dzięki wierze mamy też wątpliwości, a to nas może inspirować do poszukiwania Boga. Możemy to robić na różne sposoby: modląc się, czytając Biblię, rozmyślając na ten temat czy rozmawiając z ludźmi. Trzeba się naharować, żeby poszukać Boga w świecie, w drugim człowieku, który jest na obraz i podobieństwo Boga. Gdybyśmy dali dowód na istnienie Pana Boga, to wiara by umarła.

A co, jeżeli NDE da się wytłumaczyć naukowo? Wielu badaczy próbowało wyjaśnić to zjawisko i istnieje sporo hipotez na ten temat.

- Z pewnością pojedyncze etapy bliskiego doświadczenia śmierci możemy wytłumaczyć naukowo. W pewnym momencie nasz organizm wyłącza układ nerwowy i ktoś przestaje czuć ból, co daje mu poczucie ulgi. Nasz mózg ma też mechanizm obronny, który polega na tym, że w momencie śmierci otrzymujemy wystrzał dopaminy, co daje duże poczucie szczęścia.

Nie można za to wytłumaczyć naukowo całej struktury NDE i tego, że wszystkie jego elementy u większości pacjentów się zgadzają. Nie można także wytłumaczyć, w jaki sposób niektóre osoby rozmawiają ze swoimi bliskimi zmarłymi i dowiadują się od nich na temat spraw, o których nie mogły wcześniej wiedzieć. Potem weryfikują te informacje i okazuje się, że są one prawdziwe.

Znam przypadek kobiety, u której stwierdzono zgon spowodowany wykrwawieniem się po porodzie. Ta pani obudziła się jakiś czas później pod prześcieradłem w prosektorium. W czasie NDE, obserwując wszystko spod sufitu, zapamiętała godzinę wyświetlaną przez zegar znajdujący się na sali porodowej, na której zmarła. Kiedy później dostała akt własnego zgonu z godziną swojej śmierci, okazało się, że ta godzina zgadzała się z godziną, którą widziała na zegarze.

Znana jest historia innej kobiety, która w czasie NDE spotkała swojego biologicznego ojca, nie wiedząc, że to jej tata. Podzieliła się swoim przeżyciem ze swoją mamą, lecz ona nie powiedziała nic na temat tego mężczyzny. Po 20 latach od tamtego wydarzenia, kiedy mama tej kobiety była na łożu śmierci, poprosiła córkę o wyjęcie starego albumu ze zdjęciami. Pokazała jej fotografię i spytała się córki, czy kogoś rozpoznaje. Zdjęcie przedstawiało trzech mężczyzn. Córka umierającej potwierdziła, że w czasie NDE widziała jednego z tych panów. Wtedy jej mama wyznała, że to jej biologiczny tata, który zmarł w Auschwitz. Tego typu historii medycyna i nauka nie potrafi wytłumaczyć.

Czy boi się ksiądz śmierci?

- Boję się śmierci, zwłaszcza bliskich mi osób. Wciąż jestem młody, więc mam nadzieję, że śmierć przyjdzie za mniej więcej 50 lat. Na pewno nabrałem dużo większej odwagi do śmierci bliskich i swojej własnej. Rozmowy z ludźmi nad NDE, interesowanie się tym tematem pogłębiło moją wiarę w życie wieczne, wiarę w niebo i w to, co mamy na ten temat napisane w Piśmie Świętym. Ale czy mam sobie całkowitą ufność? Nie wiem, czy na obecną chwilę mogę tak powiedzieć.

Tomasz Kopański – „Deon.pl”

 

 

22

 

Nowy biskup warszawski:
promocja czy zdrada?

Chyba dla wszystkich nas zaskoczeniem było mianowanie abpa Adriana Galbasa na metropolitę warszawskiego. Jednak jeszcze większym zaskoczeniem jest ton komentarzy, jaki tej nominacji towarzyszy. Wydawać by się mogło, że wszyscy się ucieszą, Warszawa dostaje przecież dobrego biskupa – tymczasem dni mijają, a tu nie milkną głosy krytyczne. Czy słusznie?

Tak zwane „zaślubiny z diecezją”

Jeśli jest ślub, to musi być i miłość. A jeśli miłość się skończy, i przynajmniej z rozsądku nie da się już być razem, to w grę wchodzi separacja lub rozwód. Niestety, na tym właśnie polega nieszczęście stosowania zbyt uwznioślonego języka, do czego zwłaszcza teologia ma niezwykłe skłonności. Zresztą w Kościele nie jest to jedyny przykład takich poetyckich porównań. Mówi się na przykład, że relacja między biskupem a księżmi powinna być jak relacja ojca z synem, a w rzeczywistości często jest tak, że „ojciec-biskup” nawet nie zna swoich „dzieci”, a „syn-ksiądz” wstydzi się „ojca”. Albo z upodobaniem mówi się o „rodzinach zakonnych”, a tak naprawdę nic w tym stylu życia nie przypomina życia rodzinnego, chyba że porównamy się do rodzin wysoce patologicznych. Być może więc nadszedł czas, aby zrezygnować z pewnych określeń, które nie tylko, że są nieprecyzyjne, ale wręcz mylące. Przecież nikt, nawet my, księża, nie traktujemy tych określeń poważnie, a jak widzimy to w obecnej sytuacji, są one kolejnym z powodów do krytykowania Kościoła, na co on – akurat w tej sytuacji – wcale nie zasłużył. Ceremonia ingresu nowego biskupa do katedry jest celebracją bardzo uroczystą, a nawet dość „nadętą”, ale nie bierze się to znikąd, stanowi ona zwieńczenie długiego procesu selekcji i weryfikacji kandydatów, którzy byliby w stanie objąć taką odpowiedzialność. Najważniejszy jest ten proces.

Nominacja biskupa to przede wszystkim strategia

Proces wyboru biskupa to nie tylko wytypowanie możliwych kandydatów, ale także zebranie sporej ilości opinii na ich temat. Dlaczego tak dużo opinii? Bo to daje większą gwarancję, że gdyby były sprawy dobrze ukryte, ktoś w końcu napisze prawdę. A chodzi tu nie tylko o kwestie wiary, które akurat w tym przypadku powinny być czymś oczywistym, ale także o sprawy moralne, a w końcu – i to wcale nie jest najmniej ważne – o zdolności związane z zarządzaniem ludźmi i diecezją. Biskupem jest się do końca życia, stąd nie powinno tu być miejsca na pomyłkę. Do tego dobrze byłoby odrzucić tych, którzy wprawdzie mogliby zostać biskupami, ale wcale tego nie chcą, oraz tych, którzy bardzo chcą, ale nie powinni nimi zostać. Już w pierwotnym Kościele bardzo dbano o te kwestie, czego dowodem są zalecenia św. Pawła dla Tytusa: „Biskup bowiem winien być człowiekiem nienagannym, niezarozumiałym, nieskłonnym do gniewu, nieskorym do pijaństwa i awantur, nie chciwym brudnego zysku, lecz gościnnym, miłującym dobro, rozsądnym, sprawiedliwym, pobożnym, powściągliwym, przestrzegającym niezawodnej wykładni nauki” (Tt 1,7-9a). Ponieważ biskupa wybiera się dla konkretnej diecezji, dlatego to właśnie perspektywa jej potrzeb jest tym, co od samego początku weryfikuje ten proces. Analogicznie, kiedy do objęcia jakiejś diecezji typuje się biskupa, który już posiada odpowiednie doświadczenie, w grę wchodzą przede wszystkim jego osobiste zdolności w odniesieniu do konkretnych potrzeb tej konkretnej diecezji.

„Il Papa vuole” – Papież tego chce

Taki przydomek za czasów rzymskich miał ponoć kard. Dziwisz, umiejętnie usuwając się w cień. Tak samo jednak efekty poszukiwania nowego biskupa komunikuje nuncjusz: kiedy dzwoni albo rozmawia z kandydatem, mówi, że „Ojciec Święty tego sobie życzy...”. Ale tu jest mały problem. Bo choć my w Polsce dokładnie wiemy, co to diecezja katowicka, a co gliwicka, a także wiemy, że Sosnowiec to nie Śląsk, to już papież Franciszek nie ma o tym bladego pojęcia. Ktoś musi mu przygotować odpowiedni materiał do podpisu i ktoś musi odpowiednio doradzić. Może więc rozrywający szaty komentatorzy powinni mieć raczej pretensje do obu naszych kardynałów, z których jeden w Watykanie mieszka, a drugi jest konsultorem Dykasterii ds. Biskupów? No i w końcu pozostaje jeszcze sprawa zgody samego zainteresowanego, który uwierzy albo i nie, że „il Papa lo vuole”.

Każdy z nas nosi w sobie ślady rozmaitych zranień. Poczucie krzywdy męczy nas nieraz latami, wpływając na całe nasze życie.

 W tym wszystkim dla mnie osobiście najbardziej niepokojące jest coś zupełnie innego. Mianowicie pytanie, czy rzeczywiście nie da się na czele diecezji postawić kogoś z lokalnych księży? W sumie to nie wierzę, że nawet w słynnej na całą Polskę diecezji sosnowieckiej nie znalazłoby się kilku sprawiedliwych. Takie „importowanie” biskupa z daleka rzeczywiście przypomina raczej szukanie odpowiedniego managera niż pasterza.

Czy Galbas jest “nijaki”?

Ale myliłby się ten, kto by myślał, że na tym skończą się lamenty. Bo kiedy już w komentarzach wyczerpie się temat niestosowności przerzucania biskupów między diecezjami, to wtedy można wytoczyć jeszcze jeden „argument”. Otóż podobno nie wiadomo, jakiej partii politycznej Galbas przyklaskuje, na kogo głosował i jakie ma poglądy. Nie wiadomo, czy osoby LGBT chciałby postawić po swojej prawej i lewej stronie, czy też wyśle je na wieczne potępienie. Nie wiadomo, czy jego marzeniem jest koncelebrowanie mszy z nowo wyświęconą na księdza kobietą? Niektórzy politycy w ogóle nie wiedzą, kim on jest!

Ogarnijmy się. To, co komentarze takie przedstawiają jako wadę, w rzeczywistości jest niemałą zaletą. Bo choć nowo mianowany metropolita w tym miejscu z pewnością nie będzie w stanie odizolować się od świata polityki, to jeśli konsekwentnie nie da się wciągnąć w jej wir, jeśli do końca nie będzie wiadomo, jakiej partii przyklaskuje (albo jeśli w ogóle takie przyklaskiwanie będzie miał w głębokim poważaniu), jeśli do końca pozostanie sługą Ewangelii, to w końcu to będzie najważniejsze. Za to będziemy go lubić, szanować, i kto wie, może nawet Warszawie zazdrościć. Powodzenia, biskupie!

Jakub Kołacz SJ – „deon.pl”

 

 

19

 

Świeci i błogosławieni w tygodniu

 

17 listopada - św. Elżbieta Węgierska

17 listopada - św. Grzegorz Cudotwórca, biskup

17 listopada - św. Grzegorz z Tours, biskup

18 listopada - bł. Karolina Kózkówna, dziewica i męczennica

18 listopada - św. Odo z Cluny, opat

18 listopada - kościół katedralny w Zamościu

19 listopada - bł. Salomea, dziewica

19 listopada - św. Mechtylda z Hackeborn, dziewica

20 listopada - św. Rafał Kalinowski, prezbiter

20 listopada - św. Feliks Valois, prezbiter

20 listopada - błogosławione dziewice i męczennice Aniela od św. Józefa i Towarzyszki

21 listopada - ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

21 listopada - św. Gelazy I, papież

22 listopada - św. Cecylia, dziewica i męczennica

22 listopada - błogosławieni męczennicy ormiańscy Salwator Lilli, prezbiter, i Towarzysze

23 listopada - św. Klemens I, papież i męczennik

23 listopada - św. Kolumban, opat

23 listopada - bł. Michał Augustyn Pro, prezbiter i męczennik

24 listopada - święci męczennicy Andrzej Dung-Lac, prezbiter, i Towarzysze

24 listopada - święty Protazy, biskup

24 listopada - święte dziewice i męczennice Flora i Maria z Kordoby

24 listopada - bł. Maria Anna Sala, dziewica