W BLASKU MIŁOSIERDZIA
46/992 – 3 listopada 2024 r. B.
INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA
Niedziela, 3 listopada 2024 r.
XXXI NIEDZIELA ZWYKŁA (B)
„Pod wieczór życia będziesz sądzony z miłości”
Rok liturgiczny jest obrazem dziejów zbawienia i naszego w nim koniecznego udziału. Zbliża się koniec roku, Kościół niebawem przejdzie do tematów ściśle eschatologicznych, na czele z paruzją Chrystusa i z nieodłącznym od niej sądem ostatecznym.
Ale przedtem jako dobry nauczyciel Kościół dokonuje swoistej powtórki materiału dydaktycznego, a w niej powraca do tego, co najistotniejsze. „Pod wieczór życia będziesz sądzony z miłości” (św. Jan od Krzyża).
Dzisiejszy zestaw czytań mszalnych pozwolił nadać całej niedzieli powyższy tytuł, który nosi monografia o cnocie miłości pióra wybitnego moralisty niemieckiego. Dlaczego ów autor tak właśnie określił to, co przecież nosi biblijną nazwę przykazania w Starym i w Nowym Testamencie? Syntetyzuje bowiem ono całe Prawo i Proroków, wymaga pozytywnie od człowieka jako odkupionego coraz to więcej, jest jego aurą w tej biosferze, jaką jest Jezus Chrystus,
Jeśli jest w Tobie odwaga
Jeśli jest w Tobie odwaga ruszenia w drogę za Bartymeuszem, który odzyskał światło na swoje życie, to z Jezusem wkroczysz do Jerozolimy. Będziesz świadkiem jak już, nie tylko Bartymeusz, ale i cały tłum obwieszcza, że Jezus, Syn Dawida wkracza jako Król do Jerozolimy: Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie! To jest pierwszy znak.
Drugi znak, którego Jezus dokonuje w Wielkim Tygodniu w Ewangeliach synoptycznych, to znak oczyszczenia świątyni. Sprawia on, że Jezusowi postawione jest pytanie przez uczonych w prawie i faryzeuszy: Jakim prawem to czynisz? Będą pytania Jana Chrzciciela, będzie kwestia podatku - komu służysz Bogu czy cezarowi? Pojawią się saduceusze i kwestia zmartwychwstania, i w tym kontekście przychodzi do Jezusa uczony w prawie, pytając się o największe przykazanie. Ten uczony przysłuchiwał się sporowi Jezusa z sadyceuszami. Wartość słuchania w naszym życiu. Powiedz kogo słuchasz, a powiem ci kim jesteś. Ze słuchania rodzi się wiara. Czy mam czas na słuchanie Słowa?
Oto Jezus łączy w jedno, to co jest modlitwą codzienną Ludu Izraela, modlitwę „Szema Izrael”, z tym co można znaleźć w Księdze Kapłańskiej, czyli miłością bliźniego. Połączenie dwóch przykazań - miłość Boga, którego nie miłuje się byle jak, ale całym sercem, całym umysłem, całą mocą i miłość bliźniego. Jedna miłość bez drugiej nie istnieje. Nie można kochać Boga i mieć w nosie bliźniego. Nie można mówić, kocham bliźniego i pomijać całkowicie Boga, który jest źródłem tej miłości. Miłości, która trwa, jest wierna, uczciwa i kochająca.
Na koniec zobacz, że Jezus naprawdę pokazuje co znaczy miłować całym sercem. To Serce na krzyżu zostało otwarte włócznią żołnierza, z tego Serca wypływa krew i woda, źródło sakramentów, źródło miłosierdzia. Jezus pokazuje, co znaczy miłować ze wszystkich swoich sił - ręce i nogi przybite do krzyża. Jezus pokazuje co znaczy miłować Boga całym swoim umysłem, kiedy na Jego skroniach jest korona cierniowa. Jezus daje moc Słowa i uzdalnia ciebie i mnie do realizacji Słowa w swoim życiu, tym Słowem naprawdę można żyć.
ks. Wenancjusz Zmuda
Wsłuchany
Bojaźń Boża to jeden z darów Ducha, konieczna przestrzeń do zaistnienia relacji między człowiekiem i Bogiem. Człowiek „drży”, „boi się”, bo odkrywa, kim jest Ten, który zaprasza go do dialogu. Bojaźń jest horyzontem prawdy o tożsamości tych, którzy się spotykają: ja jestem tym, który istnieje niekoniecznie, a On jest samym najprawdziwszym istnieniem. Biblijny strach przed Bogiem to odkrycie swojej małości, kruchości wobec wielkości i niezmierzonej potęgi Tego, który mnie szuka. Stąd po „będziesz się bał” następuje zaraz zwielokrotnione „słuchaj”. Jeśli wiem, kim On jest, to chcę przede wszystkim słuchać. I to o wiele bardziej niż w codziennych relacjach, kiedy słuchanie chroni przed pozostaniem w bańce swoich własnych interpretacji. Jeśli nie otworzę się na wypowiedź innego o samym sobie, prędzej czy później się rozczaruję, że drugi nie jest tym, za kogo go miałem. Słuchanie to przestrzeń dla drugiego. To ciekawość i gotowość, żeby przyjąć drugiego takim, jaki jest. Niestety można słuchać z zamkniętym sercem. Być tak blisko, a się nie spotkać. Słuchać, ale dać wiarę bardziej swoim wyobrażeniom i oczekiwaniom niż realności drugiego. Pozostać przy własnym obrazie człowieka. Czcić bożka, który odpowiada jedynie moim wyobrażeniom i potrzebom.
Nasze ludzkie słuchanie to nieustanna szkoła pokornego upewniania się, czy rzeczywiście usłyszało się to, co zostało objawione. Można słuchać i zostać przy swoim. To jak znaleźć odpowiednie drzwi i pozostać na progu. Hm… a być może to jeszcze bardziej skomplikowane. Bo przecież nawet kiedy usłyszę i zrozumiem, to z różnych powodów może zabraknąć mi siły i decyzji, aby odpowiedzieć na zaproszenie. Gdyby kluczem do komunikacji było jedynie aktywne słuchanie, to z pewnością byłoby nieco mniej nieporozumień i rozczarowań. Na szczęście przez Wcielenie i Dar płynie w nas Jego Krew. Ten, o którym śpiewamy „Wsłuchany w Ojca Przedwieczny Syn”, jest dla nas ratunkiem komunikacyjnym. Dzięki Niemu mamy wciąż możliwość porozumienia. W Nim jest nasze zbawienie i skuteczne wstawiennictwo. On jest prawdziwym kapłanem, który ludzkim uchem wrażliwie słucha woli Ojca i jednocześnie Boskim uchem wyłapuje najcichszy szept serca swych sióstr i braci.
Paweł Koniarek OP- „wdrodze.pl”
Warunek szczęścia na ziemi
Jeśli człowiekowi dobrze się powodzi na ziemi, zwykle uważa on, że nie potrzebuje Boga. To jedna z tajemnic wpisanych w dzieje Izraela i Kościoła. Dobrobyt oddala od Boga. Ludzie szybko ulegają złudzeniu, że są samowystarczalni. Ta odrobina szczęścia wydaje się im nie do utracenia. Budują swój świat sami i nie szukają innych wartości, bo to, co posiadają, wystarcza im.
Tymczasem warunkiem szczęścia na ziemi nie jest dobrobyt, ale miłość Boga ponad wszystko i liczenie się z Nim, co świadczy o posiadaniu bojaźni Pańskiej. Jeśli tego zabraknie, szczęście doczesne pryska jak mydlana bańka. Mamy na to codziennie wiele dowodów.
Żyjemy w świecie sukcesów, które tworzą iluzje samowystarczalności. Dziś już dochodzi do głosu mniemanie, że wszystko, cokolwiek ludzie zechcą mieć, wcześniej czy później potrafią zdobyć. Bóg jest już niepotrzebny. Takie jest środowisko, w którym żyjemy, nie tylko spoglądając na ekran telewizora czy słuchając radia. Tak myślących ludzi spotykamy w rodzinie, w sąsiedztwie, wśród kolegów, w pracy. Znamy ich imiona.
Trzeba sobie jasno odpowiedzieć na pytanie, ilu ze znanych nam ludzi potrzebuje Boga. Należy znać ich imiona i sporządzić ich listę. Raz w roku trzeba ją przeglądnąć i albo uzupełnić, gdy spotykamy nowych ludzi żyjących w bojaźni Boga, albo skreślić imiona tych, którzy bojaźń tracą. Grono ludzi potrzebujących Boga winno być naszym środowiskiem. Trzeba zabiegać o kontakt z nimi, bo jeśli liczą się z Bogiem, to i na nich można liczyć. Takie środowisko pomaga w utrzymaniu harmonii miłości Boga i ludzi, szczęścia doczesnego i wiecznego.
ks. Edward Staniek – „Ekspres Homiletyczny”
Miłość ukazująca Bożą perspektywę
W dzisiejszej Ewangelii Chrystus dosadnie poucza człowieka o wartości miłości w życiu. Jednoznacznie stwierdza, iż najważniejsze przykazanie nakazuje ludziom kochać Boga i drugiego człowieka. Jednak we współczesnym świecie człowiek ma ogromne problemy z określeniem, czym jest miłość. W jednej z ankiet opublikowanych przez wydawnictwo eSPe można było odnaleźć przynajmniej kilka ciekawych wypowiedzi na temat miłości. Oto one:
Moim zdaniem prawdziwa miłość jest cnotą, darem od Boga. I jeśli naprawdę ktoś kocha, to kocha przez całe swe życie. Natomiast uczucia kojarzą mi się z czymś przelotnym, np. uczucie głodu... (Agnieszka).
Kiedyś sprzeczałem się z księdzem, że to jest uczucie. Dwa lata po tej rozmowie pokornie stwierdzam, że nie jest. Mówię o miłości, która łączy ludzi na całe życie – bo kwestia definicji jest bardzo ważna. I pytanie jest zbyt ogólne, tym bardziej w dobie spłycenia znaczenia tego słowa do kilku lat i kilku przyjemności. Miłość to jest powołanie, to świadoma decyzja podjęcia się miłości takiej, jaką Ojciec pokazał nam przez to, że posłał Syna na krzyż, abyśmy mogli kochać, przede wszystkim Boga. I przez tę miłość byli zdolni do kochania człowieka (Krzysztof).
Myślę, że pojęcie miłości nie da się jednoznacznie zdefiniować. Dla mnie Bóg jest miłością (Deus caritas est) i jej jedynym źródłem. A wszystko, co od Boga pochodzi, zawsze będzie niezrozumiałe dla umysłu człowieka (Piotr).
Pełnia uczuć, sama nie jest uczuciem... Nie jest jak blaknące szybko zakochanie ani jak żar gniewu, który wybucha, żeby zaraz spłonąć. Nie jest chwilowym pożądaniem ani tkliwym wzruszeniem... choć bez nich byłaby uboższa. Świadomy wybór, droga prowadząca do... samej siebie! Tak, miłość jest wieczną drogą zmierzającą w samo sedno... MIŁOŚCI! (Anna).
Nie wiem, czy miłość jest uczuciem, ale wiem, że „miłość jest wielkoduszna i życzliwa. Miłość nie jest zazdrosna, nie chełpi się i nie nadyma, nie zachowuje się nieprzyzwoicie, nie upatruje własnych korzyści, nie daje się rozdrażnić. Nie prowadzi rachunku krzywdy. Nie raduje się z niesprawiedliwości, ale raduje się prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, wszystko przetrzymuje. Miłość nigdy nie zawodzi. Taka miłość jest piękna i potrzebna człowiekowi. Każda wymaga poświęceń i wyrzeczeń, przynosi szczęście, radość, choć czasami niesie ze sobą ból i cierpienie (Agnieszka).
Ksiądz Marek Dziewiecki, psycholog i terapeuta, postawił w książce Ona, on i miłość następującą diagnozę:
Zafascynować młodych ludzi miłością jest dziś znacznie trudniej, gdyż wielu współczesnych młodych ludzi nie wierzy w miłość. W jakimś stopniu każdy z nas przekonuje się, że nawet najbliższe mu osoby nieraz nie potrafią go zrozumieć czy okazać mu miłości. Innym razem my sami zadajemy ból tym, których szczerze kochamy. W takich chwilach pojawia się pytanie, czy miłość w ogóle istnieje i czy można opierać na niej swoje życie. Można ją zatem porównać do UFO. W obu przypadkach mamy do czynienia z tajemnicą, która nas fascynuje i niepokoi; czujemy, że miłość – na podobieństwo nieznanych obiektów latających – krąży wokół nas (i w nas), a przecież trudno jest nam ją zidentyfikować. Część ludzi uznaje za miłość coś, co w rzeczywistości nią nie jest. Inni z kolei sądzą, że miłość w ogóle nie istnieje, że jest ona jedynie wytworem dziecięcych marzeń i naiwności. Są jednak i tacy, którzy dosłownie własnym życiem ręczą, że miłość istnieje oraz że oni jej doznali. Ci ludzie są szczęśliwi nawet wtedy, gdy brakuje im pieniędzy, gdy nie mają modnych ubrań, a nawet gdy spotykają ich jakieś poważne trudności. Miłość to najcenniejszy skarb, za którym każdy człowiek tęskni i którego warto szukać, chociaż nie jest łatwo go znaleźć.
Trzeba więc zapytać, co to znaczy kochać. Jan Paweł II mówił w maju 1995 roku w Ołomuńcu (Czechy):
Miłość sprawia, że osoby przebywają wzajemnie w sobie. Tak jest w wymiarach ludzkich, a jeszcze bardziej i jeszcze głębiej urzeczywistnia się to w wymiarach bosko-ludzkich. Pan Jezus wyraźnie o tym mówi w przytoczonych właśnie słowach: „Jeśli Mnie kto miłuje [...], Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać” (J 14,23). Miłość do Chrystusa jest więc niejako zaproszeniem Ojca i sprawia, że Syn wraz z Ojcem są obecni w duszy ludzkiej, zawierzają się wewnętrznie człowiekowi. A to zawierzenie jest dziełem Ducha Świętego, gdyż On jest miłością niestworzoną. Udzielając się duszy ludzkiej, Duch Święty sprawia, że cała Trójca Święta przebywa w człowieku i zamieszkuje w nim. To zamieszkanie, które płynie z miłości i wzbogaca miłość, musi dokonywać się w prawdzie. Ten, kto miłuje Jezusa, zachowuje Jego słowa, tę naukę, o której On mówi: „nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał. Ojca” (J 14,24). Kto miłuje Jezusa, żyje Jego Ewangelią.
Można więc powiedzieć, że miłość uczy nas przekraczać różnorakie granice, które stawia przed nami codzienność naszego życia. Dzięki niej pokonujemy bariery ludzkich układów, antypatii, a nawet doznanej krzywdy, którą czasami tak trudno jest zapomnieć.
ks. Janusz Mastalski – „Ekspres Homiletyczny”
Co jest najważniejsze?
Dziś uczony w Piśmie zadaje Jezusowi pytanie: „Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?” (Mk 12,28) – chodzi zatem o przykazanie najważniejsze i najistotniejsze w ludzkim życiu. Pytanie to wraz z poprawną odpowiedzią winno nam towarzyszyć przez całe życie, gdyż owo przykazanie jest kluczem do spotkania z miłością Boga. Ponieważ jednak często o tym zapominamy, dlatego jest niezmiernie cenne, kiedy możemy do tego powracać.
Odpowiedź, jaką otrzymujemy, jest bardzo bliska temu, co rozważaliśmy w dzień Wszystkich Świętych. Zwracaliśmy wtedy uwagę na fragment wypowiedzi św. Jana Apostoła, gdzie było napisane: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec” (1 J 3,1). Uświadamialiśmy sobie, że jest niezwykle istotne zobaczyć, jaką miłością Bóg mnie obdarza.
Dzisiejsza liturgia również drąży ten temat, ale od innej strony. Mówi, że trzeba nie tylko zobaczyć oczami, ale także usłyszeć uszami. Najważniejsze bowiem jest to, aby słuchać Boga. Kiedy zatem uczony w Piśmie pyta, które jest pierwsze ze wszystkich przykazań, Jezus mówi: „Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu...” (Mk 12,29), a więc podkreśla, że słuchanie Boga jest najważniejszą umiejętnością człowieka. Bo nie chodzi tu tylko o samo słuchanie, z którego może nic nie wynikać, ale o trud słuchania i dawania sobie szansy usłyszenia, a więc przyjęcia tego, co On do nas mówi, zastosowania i wypełnienia tego w życiu. Do moich uszu musi nieustannie docierać to, co Bóg ma mi do powiedzenia, po to, abym żyjąc tym, stawał się człowiekiem mądrym i bojącym się Boga. Bo bojaźń Boża to nie lęk, strach ani obawa przed Nim, ale to branie sobie do serca tego, co Bóg ma mi do powiedzenia, i wypełnianie Jego woli. Pismo Święte uczy: „Początkiem mądrości jest bojaźń Pana” (Syr 1,14). Jeśli taka jest moja postawa życiowa, to mam ogromną szansę stać się człowiekiem mądrym i bogobojnym.
Czego zatem mam słuchać? Odpowiedź daje już Stary Testament, a Chrystus ją potwierdza. Jest ona niezwykle prosta i jasna: mam słuchać tego, że Bóg jest moim jedynym Panem – „Pan Bóg nasz, Pan jest jeden” (Mk 12,29). A więc poza Bogiem nie ma naprawdę nikogo, kto mógłby mi powiedzieć prawdę, kto miałby prawo mi rozkazywać i komu mógłbym zaufać. On stanowi ten jedyny właściwy ośrodek decyzyjny, którego pouczenia, rady i wskazówki muszę brać pod uwagę, jeśli zależy mi na szczęściu. To jest niezwykle cenna informacja! Dalej Jezus przypomina, że Boga, który jest jeden, mam miłować, i to całym sobą, a więc wszystkim, co mnie stanowi. W miłość Boga w sposób całkowity ma być włączona moja dusza, serce, umysł i wola. Co więcej, tą miłością mam obejmować także bliźnich, jak również siebie samego.
Rodzi się zatem pytanie: w jaki sposób mam miłować? Odpowiedź znajdujemy w wypowiedzi Chrystusa zapisanej w Ewangelii Janowej: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego” (14,23). Zatem miłować, to wypełniać wszystko, co nam zostało powiedziane. Mam więc słuchać tak, aby słowa Boga mogły pozostać w moim sercu (por. Pwt 6,6) na zawsze, abym nigdy o nich nie zapomniał. Jak to czynić? Tego najlepszy wzór daje Maryja. O Niej to przecież powiedziano, że słowa Boże zachowywała w swoim sercu i wiemy, jaki to wydawało owoc w Jej życiu (por. Łk 2,51). Te słowa w taki sam sposób winny pozostać także w moim sercu.
Ale słuchanie Boga – i to jest niezmiernie ważne – nie jest sprawą jedynie indywidualną, ono ma ogromne znaczenie dla nas wszystkich, którzy tworzymy Kościół, i dla całego życia społecznego. A zatem to, czy słucham Boga, ma ogromny wpływ na tych, którzy żyją obok mnie, a dla których jestem czy mogę być jakimś punktem odniesienia. Jest przeto bardzo ważne, czy rzeczywiście staję się dla innych wzorem w słuchaniu słowa. I na ile potrafię wprowadzać ich – a zwłaszcza tych, którzy powierzeni są mojej trosce – w świat słuchania Boga? Bo On czyni mnie wyraźnie odpowiedzialnym za przekaz tych wartości następnym pokoleniom.
Jakie zatem korzyści płyną ze słuchania słowa Bożego? Są one wielorakie. Pierwszą z nich jest długie życie, o czym słyszeliśmy w czytaniu z Księgi Powtórzonego Prawa (por. 6,2). A ono jest przecież pragnieniem wszystkich. Jakież ogromne wysiłki czynimy, aby przedłużyć życie. Tymczasem okazuje się, że wystarczy posłuszeństwo Bogu we wszystkim. Popatrzmy, co się dzieje, kiedy człowiek lekceważy nakaz Boga zawarty w przykazaniu „nie zabijaj”.
Kiedy odwiedzamy chorych leżących w szpitalu, np. na oddziale kardiologii czy onkologii, to widzimy ich dramat zmagania się z chorobą, często nieuleczalną lub prowadzącą do trwałego kalectwa. W znacznym procencie choroby te zostały wywołane paleniem tytoniu lub papierosy znacznie pogorszyły istniejące już schorzenia. Poza salami szpitalnymi również widzimy ludzi – a co gorsze młodzież i dzieci! – nałogowo palących. A przecież na każdej paczce jest informacja, że palenie powoduje choroby serca i raka. Te same ostrzeżenia widzimy na plakatach reklamujących coraz to nowe gatunki papierosów. Ale równocześnie na każdym z nich jest niezwykle piękny krajobraz, sympatyczni ludzie i miłe otoczenie. Patrząc na nie, ma się wrażenie, że jest rzeczą niezmiernie korzystną mieć raka lub zawał.
Trzeba sobie umiejętnie połączyć jedno z drugim i zobaczyć, jakie są efekty. Bóg chce bowiem, abyśmy długo żyli, ale to zależy od naszego posłuszeństwa Jego słowu przez zachowanie przykazań. Od naszej wierności piątemu przykazaniu, bo paląc, zabijasz najpierw siebie, a także narażasz na to tych wszystkich, którzy są obok ciebie. I od zachowania przykazania ósmego („nie mów fałszywego świadectwa bliźniemu swemu”), bo przekazuje się, że jest rzeczą wspaniałą, taką świeżą i lekką, dostać raka lub mieć zawał serca.
Drugą korzyścią wynikającą z posłuszeństwa Bogu jest wzięcie ziemi w posiadanie (por. Pwt 6,3). Jakże piękna perspektywa związana z rozwojem człowieka i jego wzrostem wewnętrznym. Tymczasem coraz mniej jest rdzennych mieszkańców na naszym terytorium, a ich miejsce zajmują przybysze z innych kontynentów. Ponadto z przerażeniem spostrzegamy, że Europa się wyludnia. W wielu krajach właściwie nie ma już kto wziąć ziemi w posiadanie. Dzieje się tak, bo panoszą się: aborcja, antykoncepcja, eutanazja, homoseksualizm, narkomania i inne choroby, które ze swej istoty niszczą życie. Rozszerza się to wszystko, co Jan Paweł II nazwał „kulturą śmierci”. Wywołuje ona totalną pustkę nie tylko terytorialną, ale dotyczącą przede wszystkim ludzkich serc. Ludzie nie wiedzą już, po co żyją. Ich serca owładnięte zostają przerażającą pustką śmierci. A wszystko to wynika z niezachowania przykazania Bożego „nie zabijaj”.
Kolejną korzyścią, jaką Bóg obiecuje tym, którzy Go słuchają, jest powodzenie (por. Pwt 6,3). Świat dzisiejszy przepełniony jest narzekaniem. Nieomal wszyscy zapamiętale dzielą się z bliźnimi swoimi kłopotami. To znowu ewidentny przykład niezachowania Bożego przykazania.
A co się dzieje, kiedy człowiek słucha Boga? O tym mówi pięknie psalmista. Stwierdza, że Bóg jest dla niego: opoką, twierdzą, skałą, tarczą, mocą, obroną, wybawicielem (por. Ps 18). On po prostu nie znajduje słów, które by wyraziły dziękczynienie Bogu za Jego miłość skierowaną ku człowiekowi. Doświadcza w swoim życiu cudów i uświadamia sobie, jak bardzo mocno jest zakotwiczony w Tym, który jest dla niego wybawicielem. O tym mówiło dzisiaj drugie czytanie: „[Jezus] zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi” (Hbr 7,25).
Uzyskanie tych wszystkich korzyści jest całkowicie uzależnione od naszej odpowiedzi. Prośmy zatem Boga, byśmy umieli ją dawać, czynili to przez wszystkie dni naszego życia i przekazywali tę umiejętność następnym pokoleniom.
ks. Kazimierz Skwierawski – „Ekspres Homiletyczny”
Po co modlitwy i odpusty za zmarłych?
Parę uwag w o naszym wspieraniu tych, którzy na niebo czekają w czyśćcu.
Obchodzimy Wszystkich Świętych, Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (Dzień zaduszny), potem trwa jeszcze oktawa Wszystkich Świętych, w której szczególnie modlimy się za zmarłych. Czy to ma sens? Jak zmarłym możemy pomóc?
Dlaczego wierzymy w czyściec?
Albo albo. Albo niebo albo piekło. Tak byłoby, gdyby nie istniał czyściec. Czy „mały” grzesznik zasługuje na piekło? Czy przywiązany do zła mógłby tak naprawdę cieszyć się dobrem życia wiecznego? To między innymi powody, dla których Kościół wierzy, że „ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba” (Katechizm Kościoła Katolickiego 1030). I nazywa ten stan czyśćcem.
Nauka o czyśćcu sformułowana została na Soborze Florenckim i Soborze Trydenckim, a więc już w II tysiącleciu chrześcijaństwa. Opiera się jednak na Piśmie Świętym, w którym mowa jest czy to ogniu oczyszczającym czy o przebaczeniu grzechów po śmierci. Jezus w jednej ze swoich przypowieści – o zarządcy, który widząc, ze Pan nie wraca zaczyna gnębić swoje współsługi – mówi też o różnych karach dla różnych sług: o małej chłoście dla tego, który nie zrobił nic nie znając woli swojego Pana i wielkiej chłoście dla tego, który znając ją też nic nie uczynił. Nie mówiąc już o tym, że o owym złym słudze mówi Jezus, że będzie „ćwiartowany”. Zło nie jest nagradzane, ale niekoniecznie jest karane jednakową karą. Bywa mniejsze i większe, popełniane świadomie i nieświadomie, dobrowolnie albo pod przymusem, choćby tylko wewnętrznym.
Nauka o czyśćcu ma jednak przede wszystkim swoje źródło w żydowskiej a później także chrześcijańskiej praktyce modlitwy za zmarłych. Jest o niej mowa już w starotestamentalnej 2 Księdze Machabejskiej (2 Mch 12, 45). Jeśli modlitwa za zmarłych ma mieć jakiś sens, musi coś od niej zależeć; los zmarłych nie może być do końca rozstrzygnięty. Wierzymy więc, że swoimi modlitwami możemy pomóc tym zmarłym, którzy pewni już swego zbawienia nie osiągnęli jeszcze nieba; tym którzy oczyszczają się i wydoskonalają w miłości, aby niebo, którego mają dostąpić, z powodu ich przywiązania do grzechu nie było dla nich udręką.
Jak przypomina KKK szczególnie wartościową pomocą dla zmarłych jest ofiarowanie za nich Ofiary eucharystycznej. Zaleca też jałmużnę, odpusty i dzieła pokutne za zmarłych.
Naprawić zło
Wiele narosło na ten temat nieporozumień, dlatego warto wyjaśnić. Odpust to darowanie kar za grzechy, które już zostały przez Boga darowane co do winy. Nie ma więc mowy o zastąpieniu spowiedzi odpustem. Nie zastąpią szczerego żalu i – w przypadku grzechów ciężkich – wyznania grzechów przed kapłanem. Pozostaje jednak zawsze zadośćuczynienie. Czyli naprawienie wyrządzonego zła. Po spowiedzi najczęściej tylko symboliczne. Nieraz bardzo trudne, zwłaszcza w tym wymiarze, jakim jest przemiana myślenia zdemoralizowanego własnym grzechem grzesznika. Tej naprawie zła ma służyć to, co w pewnym uproszczeniu nazywamy Bożą karą za grzech. Może to być np. cierpienie. W tym życiu, ale i po śmierci, w czyśćcu.
Wszystko to jest w dużej mierze tajemnicą, której nie potrafimy przeniknąć. Wierzymy jednak, że owe kary mogą być zmniejszone lub wręcz darowane, jeśli sam grzesznik albo inny człowiek niejako w jego imieniu, zadośćuczyni za popełnione zło. I ta właśnie wiara leży u podstaw przekonania, że modlitwą, dziełami pokuty i miłosierdzia, a także odpustami możemy pomagać tym, którzy w czyśćcu przeżywają czas swojego wydoskonalania się w miłości.
Jak zyskać odpust za zmarłych?
Odpust może być zupełny – kiedy darowane zostają wszystkie kary – albo częściowy – gdy darowana zostaje tylko ich część. W dniach od 1-8 listopada Kościół umożliwia uzyskanie odpustu zupełnego za zmarłych za pobożne nawiedzenie cmentarza i modlitwę za zmarłych. W pozostałe dni roku za ten czyn przewidziany jest jedyne odpust cząstkowy. We Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (2 listopada, Dzień Zaduszny) można też zyskać odpust zupełny za zmarłych za nawiedzenie kościoła albo kaplicy i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę. Zawsze też spełnić trzeba także inne warunki, pod jakimi zyskuje się odpust zupełny. Są to:
stan łaski uświęcające (niekoniecznie zawsze spowiedź)
przyjęcie Komunii
modlitwa w intencjach, które na każdy miesiąc wyznacza Ojciec święty (nie trzeba ich znać, wystarczy wzbudzić taką intencję)
wolność od przywiązania do jakiegokolwiek grzechu nawet lekkiego.
Ten ostatni warunek zdecydowanie najtrudniej spełnić. Ileż złych słabostek w sobie tolerujemy? Chcąc zyskać odpust zupełny musimy jednak powiedzieć im stanowczo „nie”.
Andrzej Macura – „wiara.pl”
Jedni drugich brzemiona noście
Modlitwy za zmarłych, ofiarowane za nich msze, posty czy dzieła miłosierdzia, to wyciągnięta do zmarłych w czyśćcu pomocna dłoń. Jasne, bez też niej wcześniej czy później trafią w końcu do nieba. Ale dlaczego im nie pomóc, by osiągnęli szczęście wieczne jak najszybciej?
W Dzień Zaduszny nie o wspominanie chodzi. Raczej o to, by tym, którzy przeszli już na tamten świat, pomóc osiągnąć szczęście wieczne.
Wymyślony? Niebiblijny? Nie mający zakorzenienia w Tradycji? Takie opinie słychać czasem w Dzień Zaduszny, kiedy katolicy modlą się za zmarłych. Wiara, że po śmierci jest jeszcze coś innego niż tylko niebo i piekło, bywa czasem uważana za dodawanie czegoś do niezmiennej nauki Jezusa. Ale gdy uczciwie się zastanowić...
Modlitwa za zmarłych ma sens
Kiedy Jezus uczył o grzechu przeciw Duchowi Świętemu, wspomniał, że nie będzie on przebaczony ani w tym wieku, ani w przyszłym. Czy to tylko takie semickie określenie, że nie będzie wybaczony nigdy? Może. Ale podsuwa myśl, że nie każdy brud grzechu dyskwalifikuje jako kandydata do nieba. Są widać grzechy, z którymi człowiek może wejść do nieba...
O „zbawieniu przez ogień” wspomina też św. Paweł (1 Kor 3, 15). Wiara w istnienie czegoś takiego, co nazywa się czyśćcem, wynika jednak przede wszystkim z faktu, że modlimy się za zmarłych. Piękne świadectwo złożenia ofiary za zmarłych znajdujemy w Starym Testamencie, gdy Juda Machabeusz składa ofiarę przebłagalną za zabitych, by byli uwolnieni od grzechu (2 Mch 12, 45). A żyjący na przełomie IV i V wieku patriarcha Konstantynopola, Jan Złotousty, tak nauczał: „Nieśmy im (zmarłym) pomoc i pamiętajmy o nich. Jeśli synowie Hioba zostali oczyszczeni przez ofiarę ich ojca, dlaczego mielibyśmy wątpić, że nasze ofiary za zmarłych przynoszą im jakąś pociechę? Nie wahajmy się nieść pomocy tym, którzy odeszli, i ofiarujmy za nich nasze modlitwy”.
Wydoskonalić się w miłości
W czyśćcu – uczy Kościół – zmarły jest już pewien zbawienia. Czeka jednak na oczyszczenie. Niebo jest bowiem wspólnotą wydoskonalonych w miłości. A jeśli czyjaś miłość jest jeszcze mocno skażona miłością własną czy jakimiś złymi przyzwyczajeniami? Jeśli – jak to ktoś powiedział – człowiek po śmierci przychodzi do Boga z rękoma czystymi, ale pustymi?
Ten, choć na ogół był porządnym chrześcijaninem, miał słabość do wódki, tamten do papierosów. Jeszcze inny, nawrócony pod koniec życia, nie zdążył naprawić wyrządzonego zła. Czy nie tacy potrzebują przed wejściem do nieba jeszcze jakiegoś oczyszczenia? Być może nie. Przecież Bóg, zgodnie z tym , czym mówił Jezus w przypowieści o robotnikach zatrudnianych w winnicy od rana do późnego popołudnia, może dać i temu ostatniemu tyle, ile pierwszemu. Ale problem w tym, że niektórzy do nieba zwyczajnie muszą jeszcze dorosnąć.
Wśród różnych warunków uzyskania odpustu zupełnego jeden wydaje się dość kłopotliwy. Wolność od przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet lekkiego. Bywa tak, że człowiek ufa Bogu i nie ma na sumieniu jakichś wielkich grzechów. Ale jest do grzechu przywiązany. Ciągle pociąga go zakazany owoc. Nie uważa go wcale za zgniły. Grzech jest dla niego czymś pociągającym i powabnym, tylko albo nie ma okazji go kosztować, albo nie ma odwagi, bo boi się kary. Ot, mąż, który wprawdzie jest wierny żonie, ale tylko dlatego, że żadna inna go nie chciała albo dlatego, że bał się, co to będzie, kiedy jego grzech się wyda. Czy taki człowiek nadaje się do nieba? Przecież we wspólnocie doskonałych w miłości będzie zwyczajnie nieszczęśliwy. Ciągle będzie tęsknił za zakazanym owocem. Czyściec jest właśnie po to, żeby taki człowiek zmądrzał.
Ku pomocy
To był trudny szlak. Z tych, na których niektórzy wpadają w panikę i nie potrafią zrobić ani kroku naprzód. Na dodatek zaczynało padać. Trawers po grani nad przepaściami z obu stron wydawał się jednemu z moich kolegów czymś przerażającym. Pewnie gdyby był sam, wcześniej czy później zdecydowałby się zrobić tych parę kroków. Droga w drugą stronę była długa i też niełatwa. Ale pomógł mu inny kolega. Poszedł pierwszy. A potem cierpliwie udzielał wskazówek. Gdzie postawić nogę, czego się złapać... Dzięki niemu wszystko poszło w miarę szybko.
Modlitwy za zmarłych, ofiarowane za nich msze, posty czy dzieła miłosierdzia, to wyciągnięta do zmarłych w czyśćcu pomocna dłoń. Jasne, bez też niej wcześniej czy później trafią w końcu do nieba. Ale dlaczego im nie pomóc, by osiągnęli szczęście wieczne jak najszybciej? Śmierć nie jest przecież kościelną ekskomuniką. Ci ludzie ciągle są członkami wspólnoty Kościoła. I tak jak troszczymy się o biednych czy chorych, tak zwyczajnie wypada nam nie zapominać i o zmarłych. Zresztą pomagając im naszymi modlitwami sami też wiele zyskujemy. Tak jak Pan Bóg nie pozostawia bez odpłaty kubka wody podanego spragnionemu bratu, tak i tę naszą służbę dla cierpiących w czyśćcu hojnie wynagrodzi.
***
Katechizm Kościoła katolickiego o czyśćcu (1030-1032)
Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba.
To końcowe oczyszczenie wybranych, które jest czymś całkowicie innym niż kara potępionych, Kościół nazywa czyśćcem. Naukę wiary dotyczącą czyśćca sformułował Kościół przede wszystkim na Soborze Florenckim i na Soborze Trydenckim. Tradycja Kościoła, opierając się na niektórych tekstach Pisma świętego , mówi o ogniu oczyszczającym:
Co do pewnych win lekkich trzeba wierzyć, że jeszcze przed sądem istnieje ogień oczyszczający, według słów Tego, który jest prawdą. Powiedział On, że jeśli ktoś wypowie bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu, nie zostanie mu to odpuszczone ani w tym życiu, ani w przyszłym (Mt 12, 32). Można z tego wnioskować, że niektóre winy mogą być odpuszczone w tym życiu, a niektóre z nich w życiu przyszłym .
Nauczanie to opiera się także na praktyce modlitwy za zmarłych, której mówi już Pismo święte: "Dlatego właśnie (Juda Machabeusz) sprawił, że złożono ofiarę przebłagalną za zabitych, aby zostali uwolnieni od grzechu" (2 Mch 12, 45). Kościół od początku czcił pamięć zmarłych i ofiarował im pomoce, a w szczególności Ofiarę eucharystyczną , by po oczyszczeniu mogli dojść do uszczęśliwiającej wizji Boga. Kościół zaleca także jałmużnę, odpusty i dzieła pokutne za zmarłych:
Nieśmy im pomoc i pamiętajmy o nich. Jeśli synowie Hioba zostali oczyszczeni przez ofiarę ich ojca, dlaczego mielibyśmy wątpić, że nasze ofiary za zmarłych przynoszą im jakąś pociechę? Nie wahajmy się nieść pomocy tym, którzy odeszli, i ofiarujmy za nich nasze modlitwy.
Andrzej Macura – „wiara.pl”
Świadek wiary - Pamięci ks. Tomasza Horaka
Spotkałam ciepłego i serdecznego Człowieka, takiego pisanego przez wielkie „C”. Ujmował mnie swą wrażliwością i dobrocią serca, taką bezwarunkową akceptacją...
„Czas mi zabrali! Kasiu Kochana…” Po raz kolejny czytam ostatnią wiadomość otrzymaną od ks. Tomasza Horaka. W wirze zajęć, odłożyłam na później odpisanie. „Później” nie nadeszło… temat maila okazał się być proroczy. Poczułam, że to ja straciłam czas, który mogłam wykorzystać inaczej. Śmierć ks. Tomasza zatrzymała mnie w biegu, kazała przystanąć. Nawet wcześniej nie podejrzewałam, że wiadomość o jego odejściu tak mną poruszy.
Kim był dla ks. Horak? Był kapłanem, przez którego posługę otrzymałam łaskę chrztu świętego. Rodzice zapomnieli białej szaty i zwrócili się do niego z zaistniałym problemem. Obiecał pomoc. W stosownej chwili zamiast białej szaty położył na mnie stułę. Zażartował: „oby była zakonnicą”. Ostatecznie tak się jednak nie stało. Pozostała natomiast głęboka świadomość i wdzięczność, za dar otrzymanej łaski. Ów chrzest, niósł ze sobą zestawienie „braku” i „daru”. Niczym pryzmat pozwalający patrzeć na własne życie przez doświadczenie Boga, który w ludzki brak wchodzi ze swoim darem. Darem zbawienia przez wiarę (por. Ef 2,8-9).
Po latach odszukałam Kapłana, który udzielił mi wówczas chrztu. Dowiedziałam się, że jest biblistą, proboszczem, kaznodzieją, że pisze felietony do Gościa Niedzielnego. Ten arsenał tytułów początkowo mnie krępował. Ku memu zdziwieniu, w bezpośrednim kontakcie spotkałam ciepłego i serdecznego Człowieka, takiego pisanego przez wielkie „C”. Ujmował mnie swą wrażliwością i dobrocią serca, taką bezwarunkową akceptacją. Śmiał się, że to „tzw. przypadek” (wedle słów ojca Blachnickiego) nas połączył. Dostrzegał dary, jakie miałam i zachęcał, abym je rozwijała. Mimo, że kompletnym smarkaczem przy nim byłam, mówił o łączącym nas w Bogu braterstwie duchowym. Delikatnie, cicho i niepostrzeżenie rozwijał moją wiarę, dzieląc się swoją. Uczył pytać i szukać. Jako katechetkę, nauczył mnie jak dostrzec i zachwycić się świeżością wiary swych uczniów. Podziwiałam jego otwartość serca i umiejętność słuchania. Pamiętam jak kiedyś jedliśmy kremówki w Wadowicach. Spoglądał z rozbawieniem na sąsiedni stolik, przy którym siedziała grupka przekomarzających się dzieci. W pewnym momencie oparł ręce na dłoniach, uśmiechnął się i stwierdził: „mam temat na felieton”. Tak, tematy czerpał z życia. Potrafił chodzić po ziemi i to kroczenie napełniać Słowem Boga, Jego darem, Jego nadzieją.
Cóż, po ludzku będzie mi go brakować. Tego, że zawsze mogłam liczyć na jego serdeczne słowo, modlitwę, na Braterskie wsparcie. W zadumie spoglądam na swoje biurko. Leży na nim Pismo Święte, które kiedyś mi podarował. Szukam wersetu, który przychodzi mi na myśl: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem” (2 TM 4,7). Myślę, że pasuje do niego jak ulał. Ustrzegł wiary i zapalił moją… chyba nie tylko moją.
„Kto ma pożytek z twojej wiary?” Pytał kiedyś w kazaniu o. Marcin Ciechanowski OSPPE. Ja miałam i mam pożytek z wiary przekazanej mi przez ks. Tomasza. „Kto ma pożytek z twojej wiary?” Echo powracającego pytania tym razem stawiam sobie. W odpowiedzi spoglądam z troską na swą rodzinę, męża, synów, na moich uczniów i robię rachunek sumienia z tego, czy zapalona we mnie wiara przekazuje światło dalej.
Patron myśliwych i Marszałek Boży
- święty Hubert
Każdego roku koła i organizacje łowieckie hucznie obchodzą wspomnienie św. Huberta. Kim w rzeczywistości był ich patron wie jednak niewielu z nas…
Urodził się około 655 roku w Brabancji. Najpewniej pochodził z arystokratycznego rodu. Niektóre źródła podają, iż jego ojcem był książę Tuluzy, Bertrand. Zgodnie z legendami, w młodości miał być Hubert wyjątkowym utracjuszem, nicponiem, hulaką i rzecz jasna zapalonym myśliwym.
Anslem Grün w publikacji „Pięćdziesięciu wspomożycieli” pisał, iż powodem owego zatracania się w przyjemnościach świata była śmierć Floribiany z Löwen - żony Huberta. Razu pewnego wybrał się nawet Hubert na łowy w Wielki Piątek! Tamtego dnia ukazał mu się jednak w leśnej gęstwinie jeleń z jaśniejącym w porożu krzyżem. Gdy późniejszy święty chciał go ustrzelić, ten przemówił do niego ludzkim głosem, prosząc myśliwego o darowanie mu życia, następnie zaś upomniał go, by nie uganiał się za zwierzyną oraz pokusami ówczesnej epoki, kiedy przecież zagrożona jest jego dusza.
Zdumiony Hubert po tak niecodziennym spotkaniu, postanowił jak najszybciej się nawrócić. Jedne źródła podają, iż rozdał swój majątek ubogim i na jakiś czas został pustelnikiem, inne, że bezzwłocznie przybył na dwór świętego Lamberta, by zostać jego uczniem. Po śmierci swego nauczyciela i mentora to właśnie jemu przypadł zaszczyt pełnienia funkcji biskupa Maastricht.
Nazywano go apostołem Ardenów, gdzie pełnił działalność misyjną. Wiemy także, że gdy Maastricht zagrażali Normanowie, przeniósł swą biskupią stolicę do Liège. Miał też posiadać dar uzdrawiania zarówno ludzi, jak i zwierząt.
Był niezwykle popularny w średniowieczu, zwłaszcza na dworach królewskich i książęcych, gdzie rozkochani w polowaniach monarchowie przyznawali ordery jego imienia. Najsłynniejszym odznaczeniem tego rodzaju jest Hausritterorden vom Heilge Hubertus Królestwa Bawarii.
Widziano w nim także jednego z czterech Marszałków Bożych. To właśnie on oraz święci Korneliusz, Antoni Pustelnik i Kwiryn z Neuss mieli – według ludowych wierzeń – być szczególnie blisko Bożego tronu, dzięki czemu modlitwy kierowane do Stwórcy za ich wstawiennictwem miały być niezwykle skuteczne.
Zmarł Hubert 30 maja 727 roku w Tervueren, miejscowości leżącej w pobliżu Brukseli. Na powyższej ilustracji widzimy jego podobiznę znajdującą się nieopodal myśliwskiego zameczku w Promnicach. Autorem rzeźby jest XIX-wieczny, górnośląski rzeźbiarz Johann Janda, któremu w rzeczywistości pozował do niej… Książę Pszczyński Jan Henryk XI. Przedstawia więc ów pomnik jednocześnie świętego Kościoła katolickiego, jak i wielkiego łowczego cesarza niemieckiego.
Świeci i błogosławieni w tygodniu