WZGÓRZA

W BLASKU MIŁOSIERDZIA

 

19/816                   -       2 maja 2021 r. B.

INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA „WZGÓRZA W BLASKU MIŁOSIERDZIA”

„Błogosławieni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”

                                                              

3

 

2 maja 2021 r. B.

V Niedziela Wielkanocna

(J 15, 1-8)

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która nie przynosi we Mnie owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeżeli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto nie trwa we Mnie, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. Potem ją zbierają i wrzucają w ogień, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, to proście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami".

Kto zna Pana, przemawia z wielką siłą przekonania w Jego imię. Kto zna Pana, nie tylko miłuje słowem i językiem, ale przede wszystkim czynem i prawdą, zachowując Jego przykazania i czyniąc to, co się Jemu podoba. Wiemy, że bez wiary w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, nie można podobać się Bogu. Nie miłując się wzajemnie tak, jak On nas umiłował, nie można podobać się Bogu. Tylko ten, kto zachowuje Jego przykazania, mieszka w Bogu, a Bóg w nim. Kto nie przynosi owocu w Chrystusie, jest odcięty, wyrzucony i usycha, potem jest wrzucony w ogień i płonie..

 

7

 

V niedziela wielkanocna B

Trwać w Chrystusie jak gałązka w pniu winnego krzewu... Łatwo powiedzieć. Ale na czym to trwanie w Nim polega? Czytania tej niedzieli przynoszą odpowiedź. Dla wielu pewnie mocno zaskakującą..

Każdy z nas w duchowym rozwoju, potrzebuje Bożej pomocy - Bożego wsparcia. Jak winna latorośl sama z siebie nie jest w stanie istnieć i rozwijać się, tak i człowiek, by mógł cieszyć się w swoim życiu duchowymi owocami, musi tkwić w Jezusie Chrystusie. Tylko On jest wstanie dać nam wszystko to, co potrzebne jest do prawidłowego rozwoju.

Kto zna Pana, przemawia z wielką siłą przekonania w Jego imię. Kto zna Pana, nie tylko miłuje słowem i językiem, ale przede wszystkim czynem i prawdą, zachowując Jego przykazania i czyniąc to, co się Jemu podoba. Wiemy, że bez wiary w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, nie można podobać się Bogu. Nie miłując się wzajemnie tak, jak On nas umiłował, nie można podobać się Bogu. Tylko ten, kto zachowuje Jego przykazania, mieszka w Bogu, a Bóg w nim. Kto nie przynosi owocu w Chrystusie, jest odcięty, wyrzucony i usycha, potem jest wrzucony w ogień i płonie..

 

2

 

 

W dzisiejszym numerze:
- Żywa wiara w czasie epidemii
- Owoce naszej wiary
- Ku życiu
- Z Chrystusem mogę wszystko
- Gdzie albo w kim tkwią nasze korzenie?
- Nabożeństwa majowe
- 3 maja świat będzie się modlił o ustanie pandemii
- Franciszek: "Pokaż, że masz spodnie i powiedz w twarz to, co masz do powiedzenia"
- Beatyfikacja kard. Wyszyńskiego stawia Kościół przed wielkim zadaniem
- Trzy mądre rady od św. Zyty. Czego może nas nauczyć święta sprzed 800 lat?
- Ateistyczny apologeta chrześcijaństwa
- Święci i błogosławieni w tygodniu

 

 

15

 

Żywa wiara w czasie epidemii

Wiara musi być żywa, jeżeli jest prawdziwa. Żyj, jak wierzysz. Ważnym wyrazem twojej wiary jest sposób w jaki przeżywasz czas wielkanocny. Ten najważniejszy okres w liturgii przypomina o Jezusowej śmierci i zmartwychwstaniu, które podjął by odkupić człowieka. Warto więc jest zapytać się o jakość naszych spotkań z Chrystusem w sakramentach świętych.

A zatem konkretnie: jak wygląda niedziela – Dzień Pański i twój udział w Eucharystii? Jesteś zalękniony i zamknięty – jak apostołowie w Wieczerniku po Jezusowej śmierci – w swoim własnym mieszkaniu? Owszem, masz do tego prawo, ks. Arcybiskup zalęknionym udzielił dyspensy. Czyli mówiąc krótko: nie masz grzechu, gdy zostajesz w domu i uczestniczysz we Mszy św. za pośrednictwem mediów.

Ale czy to naprawdę wszystko, na co cię dzisiaj stać? Przecież dyspensa nie oznacza zakazu przyjścia do kościoła. Tutaj są bezpieczne warunki do modlitwy i spotkania z Bogiem. I tak, choćbyś chciał, nie możesz zdalnie przyjąć Komunii świętej, ani skorzystać z sakramentu pokuty. Księża służą wszystkim bez wytchnienia. Spowiadają na każdej Mszy świętej, odwiedzają chorych z Komunią. Spowiedź i Komunia święta wielkanocna są możliwe tylko do Niedzieli Trójcy Świętej, tj. do 30 maja. Skorzystaj sam, nie każ się prosić. To prawdziwy wyznacznik twojej wiary. Nie prześpij Wielkanocy! Covid - 19 wszystkiego nie usprawiedliwia, a Chrystus czeka nadal na ciebie.                

Ks. Jan Abrahamowicz – proboszcz

parafii Miłosierdzia Bożego, Na Wzgórzach

 

 

5

 

Owoce naszej wiary

Żyjąc i tworząc, nie zastanawiamy się nawet nad tym, jakie owoce przynoszą nasze działania. Nierzadko nawet nie zastanawiamy się nad celem naszej drogi, bo żyjąc chwilą po prostu go nie zauważamy. Zdajemy sobie sprawę, że nasze życie to walka o przetrwanie, z dnia na dzień, z godziny na godzinę.

Często zdarza się, że wyważamy już otwarte drzwi, nie widzimy innych możliwości, widzimy tylko nasz wyimaginowany cel, nie dostrzegamy celów pośrednich, a czasami nawet nie widzimy celu głównego, jakim powinien być Jezus Chrystus. To właśnie On otwiera nam drzwi i daje propozycje życia, posługi.

Wystarczy wsłuchać się w słowa Pisma Świętego i zrozumieć, jakie drzwi otwierają się przed nami i jakie to propozycje na nas czekają. Drzwi Kościoła są dla nas zawsze otwarte, a propozycje jasnej przyszłości daje nam Chrystus Zmartwychwstały, który wyzwolił nas z grzechów przez Objawienie Prawdy. Przyjmując tę prawdę „nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą. Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy, i uspokoimy przed Nim nasze serce.” (1 J 3,18-19). Pozostając w prawdzie, nie tylko uspokoimy nasze serca, sumienia i duszę, nie tylko będziemy widzieli właściwy cel naszej wędrówki, lecz także dobrniemy do otwieranych nam przez udział w Eucharystii Drzwi z wiecznym zaproszeniem do radości i wzrastania w wierze, w Bogu.

Czy odpowiednio rozumiemy ewangeliczne porównanie nas do latorośli pnącej się i przynoszącej owoc obfity? W końcu jesteśmy owocami, oby tylko nie robaczywymi, nie uschniętymi – takie się wyrzuca lub pali, bo cóż za korzyść z uschniętego krzewu, który nie przynosi owoców.

„Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami.” (J 15,7-8). Chcę żyć i trwać w obecności, chcę być uczniem, uczyć się od Pana miłości, miłosierdzia, dobroci, poszanowania dla innych, bo wtedy lepiej i łatwiej będzie mi się żyć.

Jezu Chryste Zmartwychwstały, nasz Pasterzu i Opiekunie, pomóż nam trwać w krzewie winnym i wydawać obfite owoce. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Piotr Blachowski – „wiara.pl”

 

 

9

 

Ku życiu

Kto pije tę wodę znów poczuje pragnienie. Woda, którą daje Jezus, staje się w człowieku źródłem. Źródłem wytryskującym ku życiu wiecznemu

Ja jestem – mówi Jezus. Czy to nie to, czego właśnie szukam?

Kim jest Jezus? Dokładniej: kim jest dla mnie? Co ma mi do zaoferowania? Nie ma co się mądrzyć. Warto zauważyć, co Jezus mówi sam o sobie. W Ewangelii Jana w ustach Jezusa wielokrotnie pojawia się zwrot JA JESTEM. Gdy nie pada po nim stwierdzenie, kim albo czym jest, jest to aluzja do imienia Boga: Jestem, który jestem. Jezus jest Bogiem. Gdy sformułowanie to połączone jest z orzecznikiem – jak powiedzieliby filolodzy – oznacza wskazanie, kim On jest dla nas, ludzi. A Zmartwychwstały daje wierzącym w Niego więcej, niż to na co dzień się nam wydaje. Oczywistościom czasem najtrudniej przebić się przez skorupy szablonów i przyzwyczajeń :)

Źródło wody żywej

Pełen słońca dzień powoli zamieniał się w wieczór. Cienie stawały się coraz dłuższe. Staliśmy na Przełęczy Tetmajera. Była dopiero siedemnasta, do szczytu półtorej, może dwie godziny drogi. Po dość ostrej grani. Nie znaliśmy jednak zejścia. Wiadomo, w plątaninie ścieżek – nie ścieżek i czasem mylnych kopczyków to mogło oznaczać problemy. W grę wchodził biwak i schodzenie dopiero kiedy się rozjaśni. Nic wielkiego, chłód nocy można jakoś przetrzymać. Tylko ten brak wody... Jej zapas zbyt szybko się skończył. Podejście na Polski Grzebień kosztowało sporo potu. Niżej na zapas napić się nie dało. Potem reszta dnia na grani w palącym słońcu w połączeniu z szybko wysuszającym wszystko wiatrem... Z żalem postanowiliśmy, że jednak zejdziemy do Batyżowieckiej. Walowym Żlebem. Stromym tak, że kubek, który wypadł koledze ze źle zasznurowanego plecaka, spokojnie doleciał aż do leżącego w dolinie płata śniegu. – Patrzcie, gdzie się zatrzyma, może uda nam się go znaleźć – wołał sprawca zamieszania. Patrzyliśmy nie dowierzając, że się jeszcze nie rozbił. I gdy już, już wpatrując się w maleńką kropkę mieliśmy nadzieję, że zsuwając się po śniegu w końcu się zatrzyma, uderzył o wystający kamień. Rozbił się? Mało powiedziane. Wyglądało, jakby eksplodował...

Zejście wymagało jednak czasu. Zaczęło robić się szarawo, gdy napotkaliśmy pierwszy, niewielki strumień. Piciu nie było końca. Brzuch już pełny, ale chciałoby się więcej i więcej. Nie zmieści się, trzeba ruszać. Przy następnym strumieniu, gdy woda już zdążyła trochę nawodnić organizm, powtórka. Potem trzeci raz i czwarty. Ciągle za mało. W zupełnych ciemnościach zeszliśmy do Magistrali, a organizm jeszcze nie dowierzał, że posucha się skończyła. Dobrze, że nie zdecydowaliśmy się na ten suchopyski biwak... Bez wody naprawdę się nie da.

W rozmowie z Samarytanką Jezus przedstawił się jako źródło wody żywej. „O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: «Daj Mi się napić» – prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej” – powiedział. A na jej uwagę, że nie ma czerpaka, a studnia głęboka, wyjaśnił: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskającej ku życiu wiecznemu”.

Myśl tę powtórzy raz jeszcze, publicznie, w świątyni podczas Święta Namiotów. „W ostatnim zaś, najbardziej uroczystym dniu święta, Jezus stojąc zawołał donośnym głosem: «Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie - niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza». A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego; Duch bowiem jeszcze nie był, ponieważ Jezus nie został jeszcze uwielbiony”.

W naszym klimacie i w towarzyszących nam dziś okolicznościach życia nieraz nie dostrzegamy, jak wielkim skarbem jest to, że możemy łatwo zaspokoić pragnienie ciała. Jak nie jakiś napój ze sklepu, zawsze jest jeszcze kran z wodą. Że ważna to sprawa, wie ten, kto pamięta, jak się czuł, gdy doznał wielkiego pragnienia. A rozumie słowa Jezusa jeszcze lepiej ten, kto doświadczył pragnienia usychającej w człowieku duszy. Kto, jak Kohelet, pytał, po co to wszystko; jaki sens ma życie, skoro się skończy; czy z perspektywy nieuchronnej śmierci wszystko, łącznie z weselem i zabawą, nie jest tylko chocholim tańcem?

Jeśli to życie kończy się śmiercią, nic tak naprawdę nie ma sensu. Każde, nawet najbardziej obfite opicie się – radością, zabawą, szczęściem, miłością – ostatecznie musi skończyć się dojmującym pragnieniem. Nic na tym świecie nie trwa wiecznie, nic z tego, co na tym świecie jest, nie jest w stanie wypełnić pustki przemijania. Jezus oferuje człowiekowi wodę żywą, wodę ciągle w człowieku wytryskującą, nigdy się nie wyczerpującą. I zapewnia, że i tę pustkę, to ludzkie pragnienie, potrafi zaspokoić. Tą Żywą Wodą jest Duch Święty. Duch, który prowadzi człowieka ku życiu wiecznemu w przyszłości i który pozwala już dziś, tu i teraz, żyć w pełni. Wiedząc, że moje życie nigdy się nie skończy, że moim celem jest szczęśliwa wieczność, mogę być spokojny. Najważniejsza obawa, najważniejszy lęk został usunięty. Pragnienie istnienia na wieki w Jezusie zostaje zaspokojone.

Gdy biorę do ręki wodę – czy to pijąc ze złączonych dłoni, czy z kubka, czy z butelki - warto też o tym pomyśleć. O darze Ducha, który udzielany jest każdemu, kto przychodzi do Źródła, do Jezusa Chrystusa. To jedyna woda, której człowiek napiwszy się, zyskuje niekończące się źródło nawodnienia. Dzięki niemu nie musi gorączkowo szukać i doznając mnóstwa zawodów patrzeć, jak kolejne nadzieje rozsypują się w proch. To Źródło, ta Woda zaspokaja wszelkie pragnienia, bo daje życie wieczne.

Andrzej Macura – „wiara.pl”

 

 

10

 

Z Chrystusem mogę wszystko

Odcięte od źródła zasilania radio, telewizor, lodówka, pralka, lampa... są tylko meblami bez większej wartości. Nie spełniają swego istotnego zadania. Z chwilą podłączenia ich do źródła zasilania nabierają pełnej wartości, zaczynają „żyć”.

Podobnie dzieje się z naszym życiem duchowym. Aby każdy z nas mógł przynieść zamierzony przez Boga owoc, musimy starać się być nieustannie złączeni z Chrystusem. Jezus porównuje siebie do winnego krzewu, a nas do latorośli. Mówi: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, wy latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić”.

Tak jak wartość latorośli, jej żywotność i owocowanie zależy od złączenia z winnym krzewem, tak również wartość naszego życia zależy od naszego złączenia z Chrystusem. Co to konkretnie znaczy? Otóż znaczy to, że każdy z nas jest latoroślą zasadzoną przez Chrystusa w winnicy, której na imię „Kościół”. Każdy z nas ma przynieść taki owoc, jaki mu Bóg wyznaczył wtedy, kiedy go wybrał i obdarzył specjalnym powołaniem.

Podstawową więzią z Chrystusem jest stan łaski uświęcającej, którą uzyskaliśmy w czasie chrztu. Łaskę tę możemy jednak utracić, popełniając grzech śmiertelny. Stajemy się wtedy suchymi, martwymi gałązkami, które należą do winnego krzewu – ale nie żyją, nie owocują.

W stanie grzechu śmiertelnego nie jesteśmy zdolni zasługiwać, czyli owocować dla swego życia wiecznego: „Jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie”.

Co zatem powinniśmy czynić, aby nieustannie być z Chrystusem? Przede wszystkim musimy starać się żyć w stanie łaski Bożej. Wszystko inne – modlitwa, Msza św., Komunia św., zachowywanie przykazań, wiara, miłość – to środki lub następstwa życia w łasce Bożej.

Czym jest życie w łasce, życie nadprzyrodzone? Nie jest łatwo to określić, ponieważ nikt z nas go nie zbadał, nie widział. Jest ono poza naszymi kategoriami myślowymi i wymyka się naszym zmysłom i rozumowi. Jeżeli życie doczesne, naturalne jest wielką zagadką – bo inaczej patrzy na nie biolog, inaczej teolog, inaczej poeta, a inaczej filozof – to tym bardziej tajemnicą jest życie nadprzyrodzone. Nie znaczy to, że coś nie istnieje, skoro tego nie rozumiemy czy nie widzimy.

Dzięki Chrystusowi wiemy, że źródłem naszego życia duchowego jest sam Bóg. Dzięki Jego miłości i łasce wszystko, co czynimy w naszym życiu, nabiera sensu i wartości. „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity”.

Nieszczęście obumierania w łasce Bożej i brak możliwości przynoszenia owocu rozpoczyna się zazwyczaj od drobnych rzeczy. Zaczyna się od zaniedbań w modlitwie porannej czy wieczornej, co kończy się tym, że w ogóle przestajemy się modlić. Zaczynamy z lenistwa opuszczać Mszę św., a kończy się tym, że przestajemy uczęszczać na Eucharystię. Zaniedbujemy spowiedź z okazji Bożego Narodzenia czy świąt Zmartwychwstania Chrystusa, a kończy się tym, że nie przystępujemy do spowiedzi przez kilka lub kilkanaście lat.

Podobnie dzieje się w naszym obumieraniu dla przykazań i wartości moralnych. Zaczynamy od pierwszego papierosa, a kończymy na nałogu, z którego później trudno się wyleczyć. Zaczyna się od jednego kieliszka, a często kończy się na nałogu alkoholowym. Wyciągamy rękę po pierwszą działkę narkotyku, a może się to zakończyć zmarnowaniem i utratą zdrowia i życia. Niewinnie zaczyna się od flirtu czy od pierwszej niewierności małżeńskiej, a kończy się na rozwodzie, rozbiciu małżeństwa i rodziny.

Pamiętajmy, że ile razy sami odcinamy się od Chrystusa i Jego łaski, tyle razy obumieramy i nie przynosimy owocu. Nic dziwnego, że nasze serca stygną i w wielu wypadkach kończy się tym, że całkowicie odchodzimy od Chrystusa. Odłączeni od Jezusa, nie tylko nie przynosimy zleconego przez Boga owocu, lecz także nasze życie kończy się duchową porażką. Spełniają się wtedy słowa Chrystusa: „Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją i wrzuca do ognia, i płonie” (J 15,6).

Bracia i siostry! Trwajmy zatem w jedności z Chrystusem. To jest nasza misja i powołanie tu, na ziemi. Od niej zależy wartość naszych czynów, naszych modlitw, wartość naszego życia.

Zakończmy rozważanie słowami modlitwy:

Panie, Ty mnie wyłowisz z ciemnego milczenia

Niby kropelkę wody zapomnienia,

Na Twojej ręce znów będę jedyny,

Po to dobyty z najdalszej głębiny,

Abym się z Tobą kłócił, godził, gadał,

Abym się w ogniach przed Tobą spowiadał,

Abym się w łzę przetopił, której nie odrzucisz

W bezimienności morze. A do siebie powrócisz.

(Ernest Bryll)

ks. Marian Bendyk – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

 6

 

Świadkowie Chrystusa

„Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli się będziecie wzajemnie miłowali”. Jezus chce, by przyjaźń z Nim była dostrzegalna dla ludzi niewierzących i wyznawców innych religii we wzajemnej miłości ochrzczonych. Sam postawił taki znak jako rozpoznawczy dla świata.

Chrześcijanie nie mogą gorszyć, nie mogą ranić, mają świadczyć o wzajemnej miłości, której świat nie zna. Ta miłość jest bowiem pełna obecności Chrystusa. On jest w niej źródłem miłości, którą przelewa do serc swych uczniów, i chce, aby oni darzyli się Jego miłością.

Dziś słowo „miłość” ma wymiar czysto ludzki, a często jest nasycona wymiarem cielesnym. Miłość Jezusa jest duchowa i posiada wymiar potęgi, w której dostrzec można wszechmoc Boga. Ci, którzy ufają Chrystusowi, chcą, aby i inni Mu ufali. Życie bowiem oparte na tym zaufaniu posiada sens, którego niewierzący nie znają. Daje pewność uczestniczenia w realizowaniu woli Ojca Niebieskiego w każdej sytuacji. A ta pewność jest źródłem pokoju i mocy.

Miłość wzajemną w ewangelicznym ujęciu rozpoznajemy w chrześcijańskiej rodzinie i w Bożej przyjaźni. Spróbujmy to dostrzec w konkretach życia.

W wierzącej rodzinie wzajemne odniesienia oparte są na miłości. Jeśli bowiem wszyscy wierzą Bogu, budują swe życie w oparciu o zaufanie Jemu i jest On obecny w każdym członku rodziny. To zaufanie Bogu buduje drogi wzajemnej komunikacji w rodzinie. Męża wobec żony i odwrotnie, rodziców wobec dzieci i odwrotnie, rodzeństwa między sobą. Tak zbudowane środowisko ma otwarte drogi do innych ludzi wierzących Bogu i żyjących z Nim.

Jeśli jednak w rodzinie pojawi się człowiek, który nie ufa Bogu i nie liczy się z Nim, miłość wzajemna innych członków do niego nie ma już nic z miłości wzajemnej. W tych odniesieniach nie ma bowiem obecnego Chrystusa. Są one budowane jedynie w oparciu o więzy czysto ludzkie. Zatem jeden niewierzący Bogu niszczy w rodzinie wzajemną miłość, o której mówi Chrystus. Pozostali mogą usiłować ją ocalić, ale już nie w odniesieniu do niego, lecz w odniesieniu do tych w rodzinie, którzy Bogu ufają.

Miłość wzajemna rozumiana jako prawo Ewangelii stoi u podstaw przyjaźni Bożej, to znaczy takiej, w której sam Bóg łączy więzami przyjaźni dwoje ludzi. Oni nie muszą być krewnymi. Jezus tak potraktował swych apostołów. To byli Jego przyjaciele. Oni w czasie spotkania z Nim jeszcze do tej przyjaźni nie dorastali. Będą dorastać do końca życia. Judasz, przyjaciel Chrystusa, nawet Go zdradził. Ta przyjaźń jest niezniszczalna. Jeśli razem dorastają do niej, ich przyjaźń jest wieczna.

Takich przyjaciół daje Bóg. Nie zdarza się to często, bo nieliczni do takiej przyjaźni dorastają. Wielu chce mieć przyjaciela. Szukają go, nawet znajdują, ale to jest przyjaźń na miarę ludzi, a nie Boga. Taki przyjaciel zawodzi, a nawet może zdradzić, co jest bolesnym przeżyciem. Pamiętajmy, Jezus w Getsemani rzekł do Judasza: „Przyjacielu, po coś przyszedł”. Jezus darzył go przyjaźnią, ale Judasz do przyjaźni nie dorastał.

Kto otrzymał od Boga przyjaciela, niech każdego dnia za niego dziękuje. Kto patrzy na takich przyjaciół, poznaje, że są uczniami Chrystusa.

ks. Edward Staniek – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

11

 

Gdzie albo w kim tkwią nasze korzenie?

Nie tak dawno, bo zaledwie pięć tygodni temu, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego biskup Ignacy Dec w swoim kazaniu pytał nie tylko wierzących Polaków, ale i również Europejczyków: „Co oznacza zmartwychwstanie Chrystusa dla nas, dla świata, Europy i dla naszej Ojczyzny? [...] Na czym budujemy gmach naszego życia? [...] Na jakim fundamencie budujemy dom naszego życia?” Takich i podobnych pytań było już sporo w tym paschalnym czasie, który przeżywamy: Kto odsunął tamten ciężki, grobowy kamień? Kogo szukacie? Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś? Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Za jakimi pasterzami podążamy? A wsłuchując się w dzisiejszą Ewangelię, również możemy i powinniśmy postawić sobie jeszcze jedno pytanie: Gdzie albo w kim tkwią nasze życiowe i egzystencjalne korzenie?

Aby utwierdzić swych uczniów w wierze przed ich wielkopiątkową próbą Krzyża i mrocznego grobu, Jezus mówił im o potrzebie bycia z Nim i w Nim. I aby lepiej mogli zrozumieć tajemnicę swojego uczestnictwa w życiu Chrystusa, swojego powołania i swojej misji w Kościele i w świecie, posłużył się alegorią winnego krzewu, tak bardzo obecnego w żydowskich tradycjach. Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeśli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Nie trzeba być wielkim znawcą biologii, aby uświadomić sobie, że to właśnie krzew zakorzeniony w ziemi dostarcza młodym latoroślom wodę i sole mineralne tak niezbędne do przetrwania, nie mówiąc już o tym, że są one tak bardzo konieczne, aby krzewy wydały obfite owoce.

Jedna z kwestii, która nurtuje współczesnego człowieka – tego jakże młodego jeszcze pędu ostatnich stuleci – to jego relacje z naturą, ze społeczeństwem, z wiarą, z powołaniem czy ze swoim miejscem w świecie. Bardzo często ten młody pęd pragnie być jedynym odnośnikiem i centrum wszystkich relacji. Wydaje mu się, że posiada w swoim racjonalnym umyśle i w swoich technicznych i operatywnych umiejętnościach odpowiedzi i rozwiązania na niemal wszystkie problemy. Nie potrzebuje więc już Boga, przynajmniej tego chrześcijańskiego. Religia, jeśli nie jest postrzegana jako opium czy zaburzenie psychiczne, które uniemożliwia albo opóźnia rozwój krzewu społeczeństwa, uważana jest zaledwie jako jeden z wytworów kulturowych. Wydaje mu się, że bez niego, i tak wszystko potrafi uczynić.

Papież Franciszek w swoim przemówieniu do członków Parlamentu Europejskiego w listopadzie 2014 roku mówił, że aby wspólnie budować Europę, która nie obraca się wokół gospodarki, ale wokół świętości osoby ludzkiej, wokół niezbywalnych wartości, nie można porzucić chrześcijańskich korzeni ani się od nich odciąć, bo u źródeł cywilizacji europejskiej leży chrześcijaństwo. I to właśnie zapominanie o Bogu, a nie Jego wielbienie, rodzi przemoc. Ta pustka ideowa i religijna jest źródłem skutków, których dziś tak bardzo boleśnie doświadczamy.

Jakże mocno rozbrzmiewają w tym kontekście słowa dzisiejszej Ewangelii: Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Jakże potrzebne jest nam dziś zapuścić na nowo korzenie, ugruntować się, umocnić się i zaszczepić w Tym, który porównał się do tak zwykłego winnego i życiodajnego krzewu.

Raz jeszcze wsłuchajmy się w słowa papieża Franciszka, który nawołuje do tego, aby Europa poprzez swoich przedstawicieli podjęła odpowiednie wysiłki, aby wykorzystywać swoje chrześcijańskie korzenie religijne, swoją tradycję do wewnętrznej odnowy. Wszyscy powinniśmy doceniać tak wielkie bogactwo i tak wielki potencjał, które dopomogą do tego, aby łatwiej zachować również odporność na liczne ekstremizmy, jakie plenią się we współczesnym świecie, także z powodu tej wielkiej pustki ideowej i duchowej. To samo można by odnieść do naszej polskiej rzeczywistości. Nie możemy zapomnieć naszych tradycji, naszej wiary i naszych wyrosłych z ewangelicznych korzeni wartości.

Biskup Ignacy Dec w swojej wielkanocnej homilii wspominał, że w obecnej, tak skomplikowanej sytuacji, Europejczycy, w tym również i Polacy, potrzebują duchowego odrodzenia, duchowego zmartwychwstania. I to duchowe odrodzenie nie może się dokonać bez wsłuchania się w słowo Boże i bez udziału w niedzielnej Eucharystii, jak to zostało nam przypomniane w drugiej i trzeciej niedzieli wielkanocnej. To duchowe chrześcijańskie odrodzenie jest praktycznie niemożliwe poza wspólnotą wiary świadomej tego, że jest ona trzodą, nad którą sprawuje pieczę jej Dobry Pasterz.

Ale nie zapominajmy, że o duchowej mocy zmartwychwstania i żywej wiary wiedzą dobrze również wrogowie wiary, Kościoła i chrześcijaństwa. Mamy pełną świadomość, że przyszło nam żyć w niełatwych dla wiary chrześcijańskiej czasach. Nie brakuje dziś w Polsce profanacji krzyży, kościołów, obrazów czy nawet jasnogórskiej ikony. Nie brakuje też kłamliwych i manipulowanych oskarżeń czy ideologicznych wizji skrupulatnie nagłaśnianych przez niektóre media. Papież Franciszek we wspomnianym już przemówieniu mówił: „Nie możemy w tym miejscu nie wspomnieć o wielu niesprawiedliwościach i prześladowaniach, jakie codziennie spotykają mniejszości religijne, zwłaszcza chrześcijańskie, w różnych częściach świata. Wspólnoty i osoby stają się przedmiotem barbarzyńskiej przemocy: są wypędzane ze swoich domów i ojczyzn; sprzedawane jako niewolnicy; zabijane, ścinane, krzyżowane i palone żywcem przy haniebnym i współwinnym milczeniu wielu”.

Skąd czerpać siłę i moc do tego, aby wytrwać do końca? W kim znaleźć pocieszenie i nadzieję w dobie pandemii? Odpowiedzi udzielił sam Chrystus w dzisiejszej Ewangelii: Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać [...]. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, to proście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni.

 o. Krzysztof Dworak CSsR – „slowo.redemptor.pl”

 

 

16

 

Nabożeństwa majowe

Maj jest w Kościele miesiącem szczególnie poświęconym czci Matki Bożej. Słynne „majowe” – nabożeństwa, odprawiane wieczorami w kościołach, przy grotach, kapliczkach i przydrożnych figurach, na stałe wpisały się w krajobraz Polski. Jego centralną częścią jest Litania Loretańska.

Tradycja ta pielęgnowana jest od dziesiątek, a nawet o setek lat na terenie naszej parafii, szczególnie i to do dzisiaj w Grębałowie. Przez cały maj wierni z Grębałowa przychodzą pod kapliczki wieczorami i tam modlą się litaniami i pieśniami. Zapraszamy na te „majówki” bez wzglądu na pogodę, zarówno Grębałowian, jak i innych wiernych z parafii. Kto nie był jeszcze na

takiej „majówce”, niech przyjdzie, nie trzeba daleko się wybierać.

Pius IX, zatwierdził obowiązującą do naszych czasów formę nabożeństwa, składającego się z Litanii Loretańskiej, nauki kapłana oraz uroczystego błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem.

W Polsce pierwsze odnotowane nabożeństwa majowe zostały wprowadzone w 1838 r. przez jezuitów w Tarnopolu. W połowie XIX w. „majówki” odprawiane już były w wielu miastach, m.in. w Warszawie w kościele Św. Krzyża, w Krakowie, Płocku, Toruniu, Nowym Sączu, Lwowie i Włocławku.

Litania Loretańska, która jest główną częścią nabożeństw majowych. Zebrane wezwania sławiące Maryję Pannę zatwierdził 11 czerwca 1587 r. papież Sykstus V. Swoją nazwę zawdzięcza włoskiej miejscowości Loretto, gdzie była niezwykle popularna. Ponieważ często modlący się dodawali do niej własne wezwania, w 1631 r. Święta Kongregacja Obrzędów zakazała dokonywania w tekście samowolnych zmian. Nowe wezwania posiadały aprobatę Kościoła i wynikały z rozwoju Mariologii. W Polsce jest o jedno wezwanie więcej. W okresie międzywojennym, po zatwierdzeniu przez Stolicę Apostolską uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, za zgodą papieża Piusa XI, do Litanii dołączono wezwanie „Królowo Polski”.

Redakcja

 

 

14

 

3 maja świat będzie się modlił o ustanie pandemii w łączności z Jasną Górą

3 maja katolicy na całym świecie łączyć się będą z sanktuarium Matki Bożej na Jasnej Górze, modląc się o ustanie pandemii – poinformowała Papieska Rada ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji. Dykasterii tej Ojciec Święty powierzył koordynację maratonu modlitewnego pod hasłem: „Kościół modlił się nieustannie do Boga (Dz 12, 5)”.

Będzie on transmitowany na żywo na oficjalnych kanałach Stolicy Apostolskiej codziennie o godz. 18.00 (czasu rzymskiego).

Modlitwę zainauguruje papież 1 maja z bazyliki watykańskiej w połączeniu z sanktuarium Matki Bożej w Walsingham (Anglia).

2 maja modlitwa ta będzie transmitowana z sanktuarium Jezusa Zbawiciela i Matki Bożej w Nigerii;

3 maja z Jasnej Góry;

4 maja z bazyliki Zwiastowania Pańskiego w Nazarecie;

5 maja z sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Namyang w Korei Południowej;

6 maja z sanktuarium Matki Bożej w Aparecidzie w Brazylii;

7 maja z sanktuarium Matki Bożej Pokoju i Dobrej Drogi w Antipolo (Filipiny);

8 maja z sanktuarium Matki Bożej w Lujan w Argentynie;

9 maja z Domku Loretańskiego we Włoszech;

10 maja z sanktuarium Matki Bożej w Knock w Irlandii;

11 maja z sanktuarium Matki Bożej Ubogich w Banneux (Belgia);

12 maja z bazyliki Matki Boskiej Afrykańskiej, Algier, Algieria;

13 maja z sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Fatimie w Portugalii;

14 maja z sanktuarium Uzdrowienia Chorych w Velankanni w Indiach;

15 maja z sanktuarium Matki Bożej, Królowej Pokoju w Medjugorje w Bośni;

16 maja z katedry Matki Bożej w Sydney w Australi;,

17 maja z bazyliki Niepokalanego Poczęcia w Waszyngtonie (USA;,

18 maja z sanktuarium Matki Bożej w Lourdes (Francja) ;

19 maja z Domu Najświętszej Marii Panny w pobliżu Efezu w Turcji;

20 maja z sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia z El Cobre (Kuba) ;

21 maja z sanktuarium w Nagasaki (Japonia) ;

22 maja Matki Bożej z Montserrat (Hiszpania) ;

23 maja z sanktuarium Bazyliki Notre-Dame du Cap (Kanada) ;

24 maja miejsce zostanie podane w późniejszym terminie,

25 maja z bazyliki Matki Bożej w Ta’Pinu (Malta);

26 maja z bazyliki Matki Bożej z Guadelupe (Meksyk) ;

27 maja z greckokatolickiego sanktuarium Matki Bożej w Zarwanicy (Ukraina) ;

28 maja z sanktuarium Matki Bożej w Altötting (Niemcy) ;

29 maja z sanktuarium Królowej Libanu w Harissie (Liban),

30 maja Matki Bożej Różańcowej w Pompejach (Włochy);

31 maja transmisja z Groty Lurdziej w Ogrodach Watykańskich (nabożeństwu będzie przewodniczył Ojciec Święty).

st (KAI) / Watykan

 

 

12

 

Beatyfikacja kard. Wyszyńskiego stawia Kościół przed wielkim zadaniem

„Biskupi przesunęli beatyfikację Wyszyńskiego, bo wiedzą, że gdy się odbędzie, to trzeba będzie zacząć go naśladować” – usłyszałem kilka tygodni temu z ust pewnego człowieka podczas jednej z kurtuazyjnych rozmów przykościelnych. I choć terminu beatyfikacji Sługi Bożego Prymasa Tysiąclecia nie przesunęli wcale biskupi, to nie trudno się nie zgodzić z tym stwierdzeniem, że wyniesienie tego Pasterza do chwały ołtarzy wiąże się z nie lada wyzwaniem i zadaniem na wiele lat dla Kościoła w Polsce.

Postać kardynała Wyszyńskiego od wielu lat budziła moje żywe zainteresowanie. Nie pamiętam skąd się ono wzięło, ale jego wielkość jest na tyle przyciągająca, że przeczytałem wiele książek na jego temat i tych zawierających jego nauczanie. Czy znam je doskonale? Na pewno nie, bo to niewyczerpujące się źródło inspiracji.

Myślę jednak, że nawet pobieżne zaznajomienie się z życiem i podstawowym przesłaniem wielkiego Prymasa Tysiąclecia pozwala wnioskować, że jego beatyfikacja stawia nas – ludzi Kościoła (piszę jako ksiądz, ale nieważne jaką rolę w tym Kościele spełniamy) przed wielkim zadaniem. Kościół w myśleniu i wizji kard. Wyszyńskiego jest bowiem bardzo wymagający i niestety bardzo odległy od tego, czego dziś w Kościele możemy doświadczyć.

Może ktoś zarzucić, że nie da się porównać Kościoła Polskiego czasów PRL do dzisiejszej rzeczywistości. Wtedy Kościół poniekąd spełniał inną rolę – był ostoją patriotyzmu, polskości, antykomunizmu. Dziś nie ma wroga w postaci antyreligijnej utopii socjalistycznej, dziś nie ma aresztowań biskupów i księży, dziś nikt nie zakazuje kultu publicznego. I faktycznie, jeśliby tylko powierzchownie porównywać, to zarzut byłby słuszny. Inne realia społeczne były wtedy, inne są dziś.

Kościół jednak ten sam! Kościół Chrystusowy, oparty na i głoszący Ewangelię Bożą, z misją prowadzenia dusz do zbawienia. Bo choć często kard. Wyszyńskiego kojarzymy z przywództwem na arenie walki z komunizmem (bo bronił wartości przed tym systemem), to jednak jego wizja Kościoła była właśnie taka. Kilka cech „Kościoła wg Wyszyńskiego” wydaje mi się na tyle istotnych, że powrót do nich (a może odkrycie ich na nowo) może być doskonałą podpowiedzią dla Kościoła postpandemicznego czasu. Poniżej wymienione cechy i ich bardzo fragmentaryczne omówienie jest zaledwie zarysowaniem tematu do dalszej dyskusji, co chcę mocno podkreślić.

Cecha pierwsza: wiarygodni, silni pasterze

To charakterystyczny rys Kościoła tamtych czasów. Prymas Tysiąclecia był niekwestionowanym interrexem. Da mihi animas… Otrzymał i rządził. W wymiarze moralnym przede wszystkim. Ci, którzy mogli zetknąć się z nim osobiście, wspominają, jak wielkim autorytetem się odznaczał. Autorytet nie do podważenia. Cała działalność Episkopatu w tamtym czasie oscylowała wokół osoby Prymasa.

Źle na tym Kościół nie wyszedł. I ktoś może zarzucić, że dziś czasy nie te, że Kościół stał się bardziej pluralistyczny i nie można wracać do tamtych schematów, które były odpowiednie na tamte a nie nasze czasy. Jedno jest jednak pewne, że nigdy potem Episkopat Polski nie odznaczał się taką jednością w działaniu i myśleniu. Było to widać „na dole” w sukcesywnej realizacji ogólnopolskich programów duszpasterskich (z różnymi oczywiście wynikami), w odbiorze przez Lud Boży i w postrzeganiu przez całe społeczeństwo (bo nie tylko Boży Lud – czyli Kościół wchodził w grę).

Kardynał był zawsze ostatnią instancją decyzji, ale swoją postawą potrafił zbudować wspólny front działa na rzecz Kościoła. Dziś rzadko kto nie ma wrażenia, że jest całkowicie inaczej.

Cecha druga: maryjność bez dewocji

Wielu ludzi, nawet badaczy historii Kościoła, zarzuca kardynałowi Wyszyńskiemu mariologię maksymalistyczną, czyli takie spojrzenie na rolę i znaczenie Maryi w planie zbawienia, które odbiera miejsca samemu Jezusowi Chrystusowi. Faktycznie Prymas był mocno związany z pobożnością maryjną i taką propagował. Trzeba jednak jasno zaznaczyć, że nie była to dewocja, polegająca na klepaniu litanii i różańca, poparta peregrynacją Obrazu i masowymi pielgrzymkami do miejsc maryjnych. Było to i jest nadal (do wykorzystania!) przepastne objętościowo studium maryjności, z uzasadnieniem takiego wywyższenia roli Maryi.

   Jedno jest jednak pewne, że nigdy potem Episkopat Polski nie odznaczał się taką jednością w działaniu i myśleniu.

Choć w odbiorze często postrzegane jako budowane na emocjach, to jednak bardzo przemyślane prowadzenie duszpasterstwa Kościoła w Polsce drogą Niepokalanej, poparte dogmatycznie, biblijnie i historycznie. Komplementarność tego nauczania zdumiewa. I jest do obronienia. Zaskoczyłem się bardzo, kiedy ostatnio czytałem biografię ks. Blachnickiego (autorstwa p. Terlikowskiego) i dostrzegłem tak samo głęboką analizę maryjności, przebijającą w działaniu i myśleniu założyciela Ruchu Światło-Życie. Wnioski podobne. Kościół w Polsce będzie maryjny albo nie będzie go wcale. Myśl warta zaznaczenia.

Cecha trzecia: komplementarność wizji

To, co najbardziej zdumiewa w postawie, działaniu i myśleniu Prymasa Tysiąclecia – całościowa wizja Kościoła. On rozumiał, że tylko budowanie Kościoła na wszystkich frontach jednocześnie przyniesie określone rezultaty. W swoim pasterzowaniu nie skupiał się tylko na szczególnych obszarach duszpasterstwa (bo w tym czuł się dobrze, a tamtego nie tykał). Widział Kościół we wszystkich jego wymiarach. Miał to wszystko bardzo logicznie poukładane. Największym tego przejawem jest chociażby fakt łączności, niesamowitego przenikania się i wzajemnego uzupełniania (równoległego rozwoju) trzech wielkich inicjatyw Prymasa: Odnowienia Ślubów Jasnogórskich, Peregrynacji Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej i Wielkiej Nowenny Tysiąclecia.

Wiara

Każde z tych wydarzeń analizowane osobno jest niepełne, nie do zrozumienia. Jedno wynikało z drugiego, bo wizja była całościowa. Dziś w Kościele (duszpasterze, ale nie tylko) starają się jak mogą, ciągnąc jednocześnie kilka srok za ogon z różnym, często miernym, rezultatem. Brakuje w tym jakiegoś fundamentu, jakiejś myśli i wizji przewodniej. I może nie czas, by wymyślać i tworzyć na nowo, a czas powrócić do już sprawdzonych i komplementarnych pomysłów.

Cecha czwarta: walka z wadami

Z wadami, które jeśli w sobie zauważał, to zwalczał (zacząć od siebie!!). Z wadami, o których Prymas zawsze mówił wprost. I nie bał się odbioru. Z wadami, na które zawsze dawał jakąś receptę. I oczywiście pierwsza nasuwa się tutaj wizja walki z alkoholizmem (zresztą również zauważona przez wspomnianego ks. Blachnickiego), ale chodziło tutaj o wiele innych wad: Kościoła (a czy dziś tych wad nie zauważamy?), człowieka czy Ojczyzny.

Kiedy rozmawia się ze świeckimi, to często zwracają uwagę, że czują się w Kościele „zagłaskani”. Bo jakoś wygodniej nie dotykać spraw trudnych, wstydliwych, bo jakoś prościej o przypominanie o Miłości Bożej bez wskazywania wymagań. I takie (łatwe do zauważania) błędne myślenie, że jak będziemy się uśmiechać, to ludzi w Kościele będzie coraz więcej. I troszkę wstyd, że muszą przypominać to świeccy, że jakość jest w cenie. Jakość a nie miałkość.

Cecha piąta: przede wszystkim człowiek

Bo relacja Boga z CZŁOWIEKIEM była dla Prymasa najważniejsza. „Człowiek jest najważniejszą na świecie istotą, jest swego rodzaju centrum, ku któremu powinny się kierować wszystkie sprawy ziemskie”. I to dalszego komentarza nie wymaga.

Za kilka miesięcy Prymas Tysiąclecia będzie ogłoszony błogosławionym. Stanie się dla Kościoła w Polsce wielkim orędownikiem, patronem wielu spraw i wspomożycielem w odbieraniu łaski Bożej. Czy do tego czasu zdąży na powrót stać się naszym nauczycielem?

Autor: ks. Paweł Nowacki „deon.pl”

 

 

17

 

Franciszek: "Pokaż, że masz spodnie

i powiedz w twarz to, co masz do powiedzenia"

   Papież Franciszek wyświęcił nowych księży. Bądźcie "kapłanami ludu Bożego", a nie "państwa" - zaapelował Franciszek. Były to pierwsze święcenia kapłańskie pod przewodnictwem papieża w czasach pandemii.

W homilii w bazylice Świętego Piotra Franciszek zwrócił się do nowych księży: "Proszę was, oddalcie się od próżności, pychy i od pieniędzy. Diabeł wchodzi przez kieszenie". Przypominał, że kapłani muszą być ubodzy, "tak, jak ubogi jest święty lud Boży". "Nie bądźcie karierowiczami. Kiedy robisz karierę kościelną, stajesz się urzędnikiem".

     Papież przestrzegał również, że "gdy kapłan zaczyna być przedsiębiorcą, traci bliskość z Ludem Bożym i ubóstwo, które upodabnia do Chrystusa". Tacy kapłani to "księża-przedsiębiorcy, a nie słudzy".

Franciszek apelował również o to, by "nie obgadywać" innych i nie plotkować. "Pokaż, że masz spodnie i powiedz w twarz komuś to, co masz do powiedzenia". Bądźcie stanowczy i miejcie odwagę.

Wśród nowo wyświęconych księży w 58. Światowy Dzień Modlitw o Powołania jest sześciu Włochów, w tym 28-letni rzymianin Samuel Piermarini, Rumun, Kolumbijczyk i Brazylijczyk. Piermarini był wielką nadzieją piłki nożnej i otrzymał propozycję gry w klubie AS Roma. Odmówił jednak podpisania kontraktu i zamiast koszulki znanego klubu wybrał sutannę.

Po raz pierwszy od początku pandemii przed ponad rokiem papieska msza, przy zachowaniu reżimu sanitarnego, została odprawiona przy głównym ołtarzu bazyliki Świętego Piotra, a nie jak dotąd przy ołtarzu katedry.

Sylwia Wysocka (PAP)

 

 

13

 

Trzy mądre rady od św. Zyty.

Czego może nas nauczyć święta sprzed 800 lat?

Nie miała lekko. Biedny dom, ciężka praca, nieżyczliwe środowisko i na pewno stała pokusa, żeby uważać się za bardziej religijną i uduchowioną, czyli – lepszą od reszty. Mimo to nie zadzierała nosa, żyła szczęśliwie, zmieniała świat i umarła kochana i spełniona.

Singielka z Monsagrati

Urodziła się w 1218 – w roku, w którym piąta wyprawa krzyżowa wypłynęła do Egiptu, król Alfons IX założył w Salamance uniwersytet, a krakowski biskup Wincenty Kadłubek zrezygnował z urzędu. Daleko jej jednak było do możnych i wpływających na losy świata: mieszkający na wsi rodzice byli tak biedni, że nie byli w stanie utrzymać wszystkich swoich dzieci.

Dwunastoletnia Zyta poszła więc w służbę do miasta, do oddalonej o piętnaście kilometrów Lukki. Choć dom, do którego trafiła jako służąca, był dobry, nie było łatwo – Zyta nie potrafiła jeszcze wykonywać biegle wszystkich obowiązków, których państwo wymagali, a wdrażanie się budziło kpiny i złośliwości reszty służby. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że Zyta postanowiła zostać Bożą „singielką” i zdecydowanie odrzucała mniej lub bardziej nachalne propozycje służących w domu mężczyzn.

Rób dobro tam, gdzie jesteś

I to jest pierwsza rada od kobiety żyjącej w zupełnie innych czasach: rób dobro tam, gdzie jesteś. Nawet, jeśli to nie jest Twoje wymarzone miejsce życia i pracy. Bo dom Fatinellich, choć materialnie niczego w nim nie brakowało, miał dwie zasadnicze wady: nerwowego i surowego dla służby pana i niezadowoloną ze wszystkiego panią, stawiającą służbie niebotyczne wymagania. Świetne warunki, by narzekać i obniżać poprzeczkę.

Tymczasem Zyta, dziewczynka wrzucona w zupełnie nowe środowisko i tęskniąca za domem, nie narzekała. Gdy już opanowała dobrze wszystkie swoje obowiązki, po prostu wykonywała je najlepiej, jak mogła. Gdybyśmy chcieli znaleźć kilka przymiotników, które ją dobrze opiszą, brzmiałyby jak zalety z wzorowego CV: sumienna, pracowita, uprzejma. I dbająca o innych, biedniejszych, potrzebujących pomocy. Nie bez przyczyny w ikonografii jednym z jej atrybutów jest chleb, który rozdawała ubogim, przeznaczając na to własne pieniądze, zarobione lub otrzymane od swoich państwa. Zanim jednak została w pracy doceniona, minęło trochę czasu, i nie był to zdecydowanie czas życzliwości i miłych słów.

Pracuj nad sobą, bądź wyrozumiały dla innych

To druga rada od Zyty: jeśli chcesz zmienić swoje życie, zmieniaj siebie, a nie ludzi wokół. Życiorysy podają, że Zyta postanowiła pracować nie tylko dla pani i pana Fatinellich oraz ich dzieci, ale dla… św. Józefa, Maryi i Jezusa. W naszych czasach taka motywacja na pierwszy rzut oka wydaje się nieco średniowieczna i bardzo „bogobojna”, ale gdy przyjrzymy się zasadzie działania, odkryjemy, że działa równie dobrze w 2021 roku. W pandemicznym, trudnym roku, w którym warunki nie są idealne, praca bywa przytłaczająca, zmiany – mało możliwe, a motywacja leci na łeb, na szyję.

Jak sobie z tym radzić, gdy praca już dawno przestała nas cieszyć, szef jest zbyt wymagający, a koledzy z pracy mało życzliwi? Jak żyć, gdy przerasta nas zajmowanie się domem i dziećmi i wszystkie domowe obowiązki zaczynają być ciężarem, przed którym raczej chcemy uciec, niż się z nim mierzyć? Odpowiedź, którą podpowiada nam Zyta, potwierdzają współcześni psychologowie i… kierownicy duchowi. Po pierwsze – pracuj nas swoimi wadami, nie nad wadami męża, żony, dzieci, teściowej i sąsiadów. Po drugie – zatrudnij się… u samego Boga. Dla Niego zmywaj i wieszaj pranie, dla Niego pisz te tak bardzo znielubiane firmowe maile, dla Niego przygotowuj się do zdalnych lekcji, dla Niego ustawiaj równo na półce słoiki z majonezem.

Co się stanie, jeśli w naszej codzienności nie będzie Boga?

Skoro umiała to nastolatka sprzed ośmiuset lat, Ty też sobie poradzisz. Zresztą Zyta, po pierwszych trudnych latach, została doceniona i wyróżniona: państwo powierzyli jej administrowanie domem i całą pozostałą służbą. I nie zawahali się przed wyrzuceniem z pracy służącego, który niewybrednymi żartami próbował poderwać piękną Włoszkę, gdy oznajmiła, że dłużej tego nie zniesie i będzie musiała szukać innego domu.

Pierwsze musi być pierwsze

I rada trzecia: nie uciekaj przed tym, co należy do Twoich obowiązków. Nie uciekaj w rzeczy pobożne, które na pierwszy rzut oka powinny Cię przecież usprawiedliwić. Nie zmywam, bo czytam Pismo Święte. Nie przygotowuję się do pracy, bo lecę na mszę. Nie mam czasu dla dzieci, bo odmawiam pompejankę… Zyta mówi: najpierw obowiązki stanu, potem rzeczy pobożne. Dlatego na mszę biegnie o świcie, zanim zaczną się jej obowiązki w domu. „Nie zadowalała się, jak inni, zewnętrzną tylko stroną życia chrześcijańskiego. (…) Nie należała do ludzi, którzy chętniejsi są do odmawiania modlitwy niż do darowania urazy, chodzenia do kościoła niż wykonywania powinności stanu, dawania jałmużny niż powstrzymywania się od słów obraźliwych” – czytamy o Zycie w żywotach świętych, wydanych w 1937 roku.

Cuda, miłość i śmierć

Kanonizowana przez papieża Innocentego w 1696 roku, już za życia była postrzegana jako święta. Uczynki miłosierdzia, które po cichu wykonywała, Pan Bóg wspierał i dokładał do nich swoją część: te małe cuda zapisywano z całą powagą, jak podaje się w życiorysach – przy zachowaniu notarialnych formalności. Była mistyczką: miała dar kontemplacji i, podobnie jak wielu innych świętych, doświadczała zachwytu boską obecnością w momentach ekstazy. Do śmierci została "Bożą singielką" i zachęcała do takiej decyzji inne kobiety.

Podaje się, że poznała wcześniej datę swojej śmierci i umierała 27 kwietnia 1272 roku przygotowana i z radością. Uważana przez swoich współczesnych za świętą, nie została pochowana na cmentarzu, ale w kościele św. Frygidiana, do którego o świcie wychodziła na codzienne msze. Z historii, które się opowiada o Zycie i jej współpracy ze Stwórcą, najbardziej ujmuje ta o fasoli: gdy rozdała biednym całą fasolę, która była w domu przechowywana z myślą o sprzedaży - zapas w cudowny sposób pojawił się z powrotem... powiększony o pięćdziesiąt kilogramów.

Autor: Marta Łysek – „deon.pl”

 

 

18

 

Ateistyczny apologeta chrześcijaństwa

Warto czytać Michela Houellebecqa. Jeśli mielibyśmy szukać kogoś, kto jest następcą Chateaubrianda, kto ze świeckiej perspektywy potrafi bronić najbardziej fundamentalnych wartości chrześcijaństwa, to jest to właśnie ów francuski pisarz.

Nie będę ukrywał, że mam słabość do Houellebecqa. Na każdą kolejną jego książkę czekam z utęsknieniem, a potem pochłaniam ją jednym tchem, by potem odchorować lekturę. Niewielu jest pisarzy, których czytam podobnie. Może jeszcze - wciąż na nowo - Fiodor Dostojewski, ostatnio Samuel Beckett i Franz Kafka. Ich lektura - choć tak inna niż francuskiego autora - nigdy nie zostawia mnie obojętnym i zawsze sprawia, że muszę ją odchorować, odcierpieć, bo wgryzanie się w te teksty nie pozostawia człowieka takim samym. Mam świadomość, że na tej krótkiej liście niewielu jest - poza rzecz jasna Dostojewskim - chrześcijan, niewielu jest ludzi uporządkowanych, a jednocześnie mam świadomość, że uważna ich lektura jest znakomitym wprowadzeniem do chrześcijaństwa, swoistym uzasadnieniem jego konieczności. I to z całkowicie świeckiej, można powiedzieć niekiedy ateistycznym czy nihilistycznej perspektywy.

Wiara i społeczeństwo

Houellebecq jednak nawet na tle owej krótkiej listy jest - delikatnie rzecz ujmując - specyficzny. Jego życie dalekie jest od chrześcijańskiego, a nawet zwyczajnie humanistycznego czy mieszczańskiego ideału, on sam uchodzi za nihilistę (którym niewątpliwie jest), w młodości był komunistą, potem uchodził za islamofoba, miał czas sympatii realiańskich, a od czasu do czasu - choć znajdziemy i wypowiedzi odrzucające monoteizm - widać u niego sympatie chrześcijańskie. Nienawidzi go lewica i prawica, bo obie krytykuje tak samo. A jednocześnie w jego tekstach jest coś, co budzi ogromny szacunek. Jest to bowiem jeden z nielicznych autorów, który nie obawia się spojrzeć w oczy współczesnemu światu i powiedzieć, co o nim sądzi, który nie obawia się pokazać dokąd prowadzi konsekwentnie propagowany model życia, i jak to wszystko musi się skończyć.

Tak jest w kolejnych jego książkach. Nie będę tu ich streszczał, oszczędzę czytelnikom Deonu kolejnych cytatów, napiszę tylko tyle, że niewiele jest książek, które tak trafnie i celnie diagnozują problemy z naszą cywilizacją. Houellebecq diagnozuje jej znudzenie samą sobą, ukazuje dokąd prowadzi seks bez prokreacji i otwarcia na życie, jak kończy się życie bez cierpienia i krzyża i wreszcie, dokąd doprowadzić nas musi pozorna tolerancja dla wszystkiego. Jego powieści to ostrzeżenie przed eugeniką, przed genetycznymi manipulacjami, ale także przed światem bez religii. Nie, nie oznacza to, że francuski pisarz jest teistą, wręcz przeciwnie. W jego książkach nie ma miejsca na Boga, on sam nie wierzy w to, że można go wskrzesić. „Nie ma powrotu w przeszłość. Można ewentualnie nad nią płakać, ale nie ma do niej powrotu” – stwierdza w jednym z wywiadów francuski pisarz. „Czekanie na Godota” - by posłużyć się tytułem dramatu pisarza, z którym Houellebecq jest często porównywany - nic nie da. Co nam pozostaje? Odpowiedź obu pisarzy jest niemal taka sama: trzeba zmierzyć się z pustym światem, doświadczyć jego bezsensu. Oni nie uciekają w sztuczne tworzenie sensu, w ich dziełach nie ma nietzscheańskiej radości ze śmierci Boga, ani tym bardziej dawkinsowskiego zaangażowania w walkę z religią (które - co słusznie wskazuje John Gray przekształca się łatwo w ateistyczną paraewangelizację), i dlatego pozwala się ono zmierzyć z prawdą o świecie pozbawionym świętości, sprawiedliwości, Boga, o świecie pustym metafizycznie, pozbawionym jakiegokolwiek sensu poza ewentualnie snuciem opowieści.

I to właśnie dlatego każda z książek Houellebecqa (tak jak lektura każdej sztuki Becketta) jest w istocie swoistymi rekolekcjami. Zejście do granic piekła uświadamia, czego naprawdę potrzebujemy. I nie są to rzeczy wielkie. A po prostu miłość, przyjaźń, relacje, ofiara. Lektura choćby „Serotoniny” zmusza do postawienia pytań o sens życia, o wypłukanie współczesności z miłości, o możliwość szczęścia w świecie bez Boga, bez sensów i metasensów, w istocie nawet bez seksu, który jest czymś więcej niż techniką i zachowuje potencjał bycia relacją. Porażająca lektura, gdy człowiek uświadomi sobie, że żyje w kulturze, którą w sposób wyolbrzymiony, ale adekwatny przedstawia Houellebecq. Tak, to nie jest jakaś obca nam kultura, ona nas otacza, a my jesteśmy przez nią kształtowani. A jeśli wejść w ten tekst głębiej to staje się on obrazem Europy. Nasz kontynent to właśnie świat pozbawionego sensu przesytu, konsumpcji, która nie prowadzi już do przyjemności, o szczęściu nawet nie wspominając, świat, w którym nawet seks stracił jakiekolwiek znaczenie, i w którym jedynym celem pozostaje naszprycowanie się hormonami, byle zachować możliwość przetrwania kolejnego dnia. Bez wiary nie ma ucieczki z tego świata. Ale wiara w takim świecie jest czymś niezmiernie trudnym. Francuski pisarz nigdy do niej nie dochodzi, nawet nie udaje, że jest do tego zdolny.

Jeśli jednak coś Becketta i Houellebecqa różni to fakt, że ten ostatni nie ucieka od publicystyki, w której niekiedy niemal wprost wyciąga wnioski z tego, co wcześniej w sposób literacki przetworzył. Tak jest z niewątpliwym obrzydzeniem wobec współczesnej Europy, jakiego pełne są jego książki. Ono nie jest tylko literackie, ale wynika także z tego, jak spogląda on na kolejne decyzje polityków. Ostatnio dał temu wyraz odrzucając wszelkie próby wprowadzenia eutanazji. „Kraj, społeczeństwo, cywilizacja, która legalizuje eutanazję, traci w moich oczach prawo do szacunku. Kraj, społeczeństwo, cywilizacja, która legalizuje eutanazję, traci w moich oczach prawo do szacunku” - napisał ostatnio na łamach „Le Figaro”. W tym tekście odwołał się on jednak - i to może zaskakiwać - do koncepcji godności osoby ludzkiej, do kantowskiej filozofii moralnej, a to oznacza, że w istocie do chrześcijańskich korzeni, wskazując, że tam, gdzie one zaniknął zaniknie także jakikolwiek głębszy szacunek dla człowieka. A cywilizacja, która nie opiera się na szacunku dla człowieka, dla jego godności prędzej czy później musi upaść.

I nie traktowałbym tego tylko jako kolejnego wyskoku pisarza, kolejnej próby budowania napięcia. To jest jego autentyczne myślenie. Czy zaprowadzi go ono do Kościoła? Czy Houellebecq odnajdzie Boga, który jako jedyny ma moc uspokojenia serca człowieka? Czy jak św. Augustyn napije się on ze źródła wody żywej, albo jak bliski jego sercu Joris-Karl Huysmans odnajdzie spełnienie w racjonalności katolicyzmu? Nie mam pojęcia, ale na tym etapie daleki byłbym od prostego chrzczenia go. Ale niezależnie od tego, jakie będą jego dalsze losy można powiedzieć, że jego odwaga stanięcia twarzą w twarz z rzeczywistością współczesności godna jest podziwu i pozwala mierzyć się z tym, czym naprawdę jest nihilizm, jak naprawdę wygląda świat bez Boga i dokąd prowadzi nas hedonizm bez moralnych i religijnych tabu. Nie jest to wizja przyjemna, ale to właśnie ona może otwierać pytania o chrześcijaństwo. Nie, nie prosty powrót do tego, co było, nie powtarzanie tej samej opowieści, ale o odczytywanie Ewangelii w świecie, w którym Boga już nie ma, w którym już On umarł, a jednocześnie w świecie, który jak nigdy wcześniej Go potrzebuje.

Autor: Tomasz P. Terlikowski – „deon.pl”

Doktor filozofii, publicysta Telewizji Republika i felietonista Plusa Minusa, autor wielu książek, a prywatnie mąż i ojciec.

 

 

 

 

Święci i błogosławieni w tygodniu

 

2 maja - św. Atanazy Wielki, biskup i doktor Kościoła

2 maja - św. Zygmunt, król i męczennik

3 maja - Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski, główna Patronka Polski

3 maja - św. Piotr Cudotwórca, biskup

3 maja - św. Teodozy Peczerski, opat

4 maja - św. Florian, żołnierz, męczennik

4 maja - św. Józef Maria Rubio, prezbiter

5 maja - św. Stanisław Kazimierczyk, prezbiter

5 maja - bł. Maria Katarzyna Troiani, dziewica

5 maja - św. Anioł, prezbiter i męczennik

5 maja - bł. Sulprycjusz Nuncjusz

5 maja - katedra w Przemyślu

6 maja - święci Filip i Jakub Młodszy, Apostołowie

7 maja - Najświętsza Maryja Panna, Matka Łaski Bożej

7 maja - bł. Gizela, ksieni

8 maja - św. Stanisław ze Szczepanowa, biskup i męczennik, główny Patron Polski

8 maja - św. Magdalena z Canossy, dziewica

8 maja - św. Bonifacy IV, papież

8 maja - św. Benedykt II, papież

9 maja - św. Pachomiusz Starszy, pustelnik

9 maja - św. Katarzyna Mammolini, dziewica

9 maja - św. Jerzy Preca, prezbiter

9 maja - bł. Alojzy Rabata, prezbiter

9 maja - bł. Jeremiasz z Wołoszczyzny, zakonnik

NIEDZIELNA EUCHARYSTIA – 6.30, 8.00, 9.30 – dla młodzieży, 11.00 – rodzinna, z dziećmi, 12.30, 16.00, 19.00, poniedziałek - sobota – 7.00, 7.30, 18.00.

Kancelaria (tel. 126452342) czynna:

(oprócz I piątku i świąt): godz. 8-9 i 16-17.15 (oprócz sobót)

Redakcja „Wzgórza w Blasku Miłosierdzia”: Władysław Wyka - red. nacz.,

Wydaje: Parafialny Oddział Akcji Katolickiej nr 1 Archidiecezji Krakowskiej

- Parafia Miłosierdzia Bożego, os. Na Wzgórzach 1a,

Nr k. bank – 08 1240 2294 1111 0000 3723 9378, tel.; 0-12-645-23-42.

NASZE STRONY INTERNETOWE I ADRESY:

strona internetowa parafii: www.wzgorza.diecezja.krakow.pl

oraz milosirdzia-parafia.pl - PO Akcji Katolickiej

adres parafii: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.,

strona internetowa gazetki:wzgorza-gazetka.pl

adres gazetki:Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.